Magazyn Ann: 17 chemioterapii, usunięty żołądek. „Wiem, że mogłoby mnie dawno już nie być, a jestem” [AUDIO]

Wojtek Miszewski razem z żoną Agatą jeździł na rolkach. W ten sposób pomagał dzieciom chorym na raka. Niespodziewanie dowiedział się, że sam jest chory. Złośliwy nowotwór żołądka został wykryty przez przypadek, wcześniej nie dawał żadnych objawów. Od lekarzy usłyszał, że rak jest nieoperacyjny. Przeszedł 17 chemioterapii, a operacja, której miało nie być, okazała się możliwa. Wojtek wraca do zdrowia i opowiada w Ann, co pomaga mu w pokonaniu choroby.

On interesował się muzyką reggae, ona mistrzowsko jeździła na rolkach – razem założyli Stowarzyszenie Rolki Reggae Rajd. Agata i Wojciech Miszewscy to dobrze znana para zwariowanych rolkarzy z Oleśnicy. Na początku jeździli tylko dla siebie, dla przyjemności, ale w końcu uznali, że można przy okazji pomagać innym. Kolejne rajdy były dedykowane chorym dzieciom. W sumie w różnych akcjach charytatywnych zabrali ponad pół milion złotych na pomoc między innymi chorym na raka. Dwa lata później niespodziewanie okazało się, że Wojtek też był onkologicznym pacjentem.

Nowotwór żołądka: podejrzenie

Wojtek na rolkach zaczął jeździć przez żonę, to Agata była mistrzynią, miała na koncie tysiące przejechanych kilometrów. Cierpliwie namawiała męża do założenia rolek, długo się opierał, ale kiedy stanął na ośmiu kółkach, okazało się, że ma talent i to mu się podoba. I tak zaczęli jeździć razem. W rocznicę ślubu postanowili pojechać do Ostródy, tam właśnie się pobrali, to blisko 500 kilometrów. Wojtek był w świetnej formie i tym bardziej zdziwił się, kiedy podczas rutynowych badań w ramach medycyny pracy coś zaniepokoiło lekarza.

Wojciech Miszewski: To były rutynowe, okresowe badania. Pamiętam, że obleciałem wszystkie gabinety, czekając na wizytę u lekarza, jak zwykle na słuchawkach, słuchałem muzyki i w końcu przyszła moja kolej. Lekarka po kolei omawiała wyniki, wszystko świetnie, znakomicie, ale przy morfologii zatrzymała się.

Wie pan co, pan ma wyniki rakowe – powiedziała wprost. Czy pana coś nie boli?– zapytała. Zdziwiłem się, nie przypominałem sobie, żeby mnie coś bolało. Pierwszy moment to było wstrzymanie oddechu, ale po chwili przyszło uspokojenie. Zacząłem kojarzyć, że ostatnio trochę słabiej się czułem, ale zwalałem na coś innego, a to może po covidzie, albo że się nie wyspałem. No czasem bolał mnie brzuch, ale to się zdarzało, brało się tabletki i przechodziło. To mogły być początki choroby.

Morfologia na poziomie 8 pokazała, że sprawa jest poważna. Potrzebne były dalsze badania. Podejrzenie choroby nowotworowej nie zwaliło mnie z nóg, miałem z tym wcześniej styczność, pomagając dzieciom chorym na raka. Wiedziałem, że trzeba się zabrać do roboty i dowiedzieć co to jest.

życie bez żołądka, Wojtek Miszewski, nowotwór żołądka
fot. arch.prywatne

Nowotwór żołądka: jak wyglądała droga do diagnozy?

Zależało mi na czasie, więc umówiłem się na wizytę prywatną u polecanej przez znajomych lekarki, która dobrze robi USG. To badanie trwało ponad dwie godziny, ale już było wszystko jasne. Jak tylko wstałem z łóżka lekarka powiedziała: – Ja już wszystko wiem. Jest nowotwór w żołądku z naciekami.

Potem jeszcze była gastroskopia z wycinkiem, ale to co powiedziała ta lekarka podczas pierwszej wizyty, wszystko się sprawdziło.

Lekarze mówili wprost, to trudny, złośliwy, nieoperacyjny nowotwór żołądka

Może to dziwnie zabrzmi, ale ja nie byłem wystraszony. Przyjechałem do domu, powiedziałem o raku żonie i to był taki jeden dzień, kiedy kręciliśmy się w kółko, masa emocji i uczuć, ale to było tak przez kilka godzin. Szybko uznaliśmy, że to nie jest ta droga, to nam nic nie da, musimy się uspokoić i ustalić plan. I już na tym pierwszym USG ten spokój działał. Pani doktor mówiła nowotwór żołądka, ja mówiłem ok. Interesowało mnie, co robimy dalej. Wiedziałem, że to jest walka o życie. Przyjmowałem to z dużym spokojem, a mam wielu kolegów chorych na raka i wiem, że niektórzy mdleli po usłyszeniu diagnozy. U mnie było inaczej. Myślałem- przyszło?- trzeba się z tym zmierzyć.

Przeczytaj też: Edukacja Ann: Jak wspierać bliskiego chorego na raka? Nie traktujmy go jak małe dziecko [PODCAST]

Nowotwór żołądka – to był luty 2020 roku, początek pandemii

Były lekkie utrudnienia, ograniczenia, ciężko było dostać się do lekarza, ale prywatnie nie było problemu. Nie chciałem czekać. Już wiedziałem, że jest rak żołądka, ale nie było wiadomo jak duży, w którym miejscu. Pamiętam, że po gastroskopii, siedziałem u lekarza z tymi moimi długimi dredami i pytam – Panie doktorze, ja mam 52 lata, słucham muzyki reggae i czy mam się już szykować na koncert Boba Marleya, czy coś z tego jeszcze będzie? A doktor mówi : – A kiedy ten koncert? Ja mówię, panie doktorze Bob Marley już nie żyje. Trochę było śmiechu, ale potem lekarz potwierdził wprost: złośliwy nowotwór żołądka III stopnia, w miejscu takim, że to jest nieoperacyjne.

Lekarz powiedział wprost, że czeka mnie ciężkie, słabo rokujące leczenie, ale…i tutaj brawa dla lekarza, bo dodał: – Ja 30 lat pracuję w tym zawodzie i widziałem różne przypadki. Stawiałem, tak jak teraz tobie diagnozę, że komuś zostało dwa miesiące życia, a ten ktoś przychodził do mnie zdrowy po dwóch latach! Zostawił nadzieję, podkreślał – Pamiętaj, że każdy jest inny. Ja mówię to co widzę, a jak będzie, to też zależy od ciebie. I to było dla mnie super.

Szpital i potwierdzenie diagnozy nowotworu żołądka

Na pierwsze przyjęcie do Dolnośląskiego Centrum Onkologii we Wrocławiu czekałem dwa tygodnie. Właściwie szybko, chociaż jak się już wie, co tam w środku się dzieje, to każdy dzień się wlecze. Jedna część mózgu mówi: szybko, szybko, już, a druga: czekaj, powoli, żeby odwlec to co cię czeka. Zwłaszcza, że nie odczuwałem jakiegoś dotkliwego bólu. To tak naprawdę jest zdradliwe, bo nie boli, nie badasz, nie wiesz nawet, że tam coś rośnie, a rak się powoli rozwija. W szpitalu zaczyna się potwierdzenie diagnozy nowotworu żołądka, dodatkowe badania i konsylium. Lekarz prowadzący od razu zapytał, czy mam świadomość co mi jest i co mnie czeka. Odpowiedziałem, że wiem już wszystko. Kolejny raz usłyszałem, że rak jest nieoperacyjny, leczenie będzie bardzo ciężkie i słabo rokujące. Na początek 3 miesiące chemii.

Chemioterapia

Pierwsza chemioterapia mnie zaskoczyła. Wróciłem do domu i zadzwoniłem do teściowej, mówię: -Eeee nie taki diabeł straszny jak go malują. Jeszcze nie znałem wtedy potęgi chemii. Czułem się nie najgorzej, ale następnego dnia, to była tragedia. Nie jestem w stanie tego opisać, bolało wszystko, nie da się tego opowiedzieć. Przestałem chodzić, przez pierwszy tydzień w ogóle nie chodziłem. Zastanawialiśmy się nad wózkiem, ale znajomi podpowiedzieli, że trzeba masować nogi. To pomogło. Ale ledwo się pozbierałem, już była następna chemia. Wtedy już wiedziałem co mnie czeka. Byłem do tego przygotowany mentalnie, poukładałem to sobie w głowie i było trochę lżej. Połączyłem medycynę konwencjonalną z medycyną naturalną i prawie nie używam środków przeciwbólowych. Mam różne zioła. Odezwali się ludzie, którym przez ostatnie lata pomagaliśmy, zaczęli podpowiadać co brać, co sami wypróbowali i co działa. I to działa.

Badania kontrolne – samemu lepiej nie czytać wyników

Po trzech miesiącach chemii z żoną jak odebraliśmy wyniki i przeczytaliśmy je tak jak byśmy chcieli żeby było, no i wyszło nam nieźle. Poszliśmy na konsultację lekarską, tacy nie za bardzo wystraszeni, nawet wręcz zadowoleni. Wchodzimy do gabinetu, lekarz ogląda zdjęcie i mówi:

-A wie pan, że te wyniki, to wcale nie są dobre.

-Co pan mówi, przecież jest napisane, że tu się zmniejszyło, tam się zmniejszyło.

-Wie pan, to co się zmniejszyło, to nie jest dla nas najważniejsze. Główny nowotwór jest większy niż 3 miesiące temu.

Okazało się, że ta chemia na mnie nie zadziałała. Wycinek poszedł jeszcze raz na badania genetyczne i lekarze przygotowali spersonalizowaną chemię, specjalnie dobraną do mojego nowotworu żołądka.

I zaczął się kolejny cykl chemioterapii. Straciłem dredy (miałem je 15 lat), ale w sumie nie było tak dramatycznie, jak za pierwszym razem. Po trzech miesiącach kolejne badania i pierwsza dobra wiadomość, nowotwór nieco się zmniejszył, ale jeszcze za mało, żeby móc operować. Zapadła decyzja o kolejnym, trzecim cyklu chemioterapii. Kolejne trzy miesiące.

Zobacz też: Przepis na zdrowie Ann: Męskie nowotwory: rak jądra, prostaty, prącia i pęcherza [ROZMOWA WIDEO]

Rok od rozpoznania nowotworu żołądka, po 17 chemioterapiach

Przyszliśmy z żoną do szpitala z badaniami kontrolnymi, nawet ich nie czytaliśmy, nie chcieliśmy zgadywać. Na oddziale złapałem jakiegoś lekarza i poprosiłem, żeby obejrzał. Pamiętam, że jak czytał, to zaczął się uśmiechać– Tak, to jest ten moment! Możemy operować, teraz albo nigdy. Coś co było nieoperacyjne, okazuje się, że można operować – to była najlepsza wiadomość na jaką mogłem liczyć. Ja wiedziałem, że sama chemia mnie nie wyleczy. Po konsultacji z chirurgami lekarze decydują: można ciąć.

życie bez żołądka, Wojtek Miszewski, nowotwór żołądka
fot. arch.prywatne

Operacja, której miało nie być

Wszyscy byli zaskoczeni, pojawiła się nadzieja, chociaż znowu lekarze byli z nami szczerzy i mówili otwarcie: – Tego typu nowotworów żołądka zwykle nie operujemy, bo jak ci to ruszymy, to ty nie dożyjesz do kolejnej chemii, tak się rozsieje, ale…tomograf pokazuje, że jest szansa. Trzeba jednak pamiętać, że tomograf nie pokaże wszystkiego, dopiero jak się otworzy, będzie wiadomo na 100 procent. Jak zobaczymy, że nie można, to cię zaszyjemy i tyle. Jak będzie ok, to wycinamy żołądek w całości. Lekarz powiedział mi: –Dla ciebie będzie kluczowe, jak się obudzisz z rurką w nosie, to znaczy, że nie masz żołądka, będziemy cię karmić inaczej. A jak się obudzisz bez rurki…to znaczy, że nic z tego nie wyszło.

Po operacji, jak przez mgłę pamiętam, że żona mnie szarpie za ramię i mówi:-Wojtek, masz rurkę! masz rurkę! Okazało się, że wycieli mi cały żołądek, pierścień przełykowy i 46 węzłów chłonnych.

Chwila załamania

Najgorszym dniem w całej chorobie był ten dzień po operacji. Obudziłem się, rurka w nosie, rurka w żołądku, rurki w szyi. To był taki moment, powiem uczciwie, łzy mi poleciały i poczułem się strasznie zmęczony. Byłem wtedy po 14. chemiach robiących spustoszenie nieziemskie. Pomyślałem sobie, nie dam rady, że może trzeba było to zostawić, natura zrobiłaby swoje, ale przyszła żona i postawiła mnie do pionu. Razem z rehabilitantem kazali wstawać z łóżka i chodzić, już, nie ma leżenia. Na początku wlokłem się przy wózku, ale po tygodniu wyszedłem ze szpitala.

Jedzenie bez żołądka

Na początku nie jest lekko. Cztery rurki w szyi i jedna w nosie. Po kilku dniach był test szczelności. Lekarz dał mi wodę, miałem się napić. Czułem taki psychiczny lęk, gdzie to ma wpaść, jak to przełknąć. Pierwszy łyk i słyszę bulgotanie jak w kanalizacji, spadło na samo dno. Nowy układ trawienny, powoli krok po kroku, płynne papki, łyżeczka po łyżeczce. Karmienie co dwie godziny, jak z niemowlakiem. Trzeba się tego nauczyć, tu nieoceniona rola mojej żony, która przygotowywała posiłki i karmiła mnie jak dziecko. Dziś jem już wszystko, no oczywiście nie mogę jeść rzeczy smażonych czy tłustych, ale to akurat zdrowo.

życie bez żołądka, Wojtek Miszewski, nowotwór żołądka
fot. E.Osowicz

Kolejne chemie

Jestem przed 18. chemioterapią. Potem kolejne badania kontrolne. Wiem, że mogłoby mnie dawno już nie być, a jestem. Lekarze, jak widzą mnie w szpitalu, mówią do mnie RoboCop. Plan zakłada badania kontrolne co trzy miesiące, potem po roku i zobaczymy. Dziś nie zastanawiam się co będzie za rok. Dziś czuję się dobrze. Mam ogromne wsparcie żony, przyjaciół, ludzi, którym kiedyś pomagaliśmy. Zresztą w czasie tego roku od diagnozy do operacji robiliśmy z żoną kilka akcji charytatywnych w szpitalu. Raz przyszedłem na oddział w stroju Mikołaja, to było trzy dni po chemii, ledwo na nogach stałem. Agata mnie wspierała w stroju elfa, wszystko po to, żeby trochę oderwać pacjentów od myślenia o chorobie. Ze środków Stowarzyszenia udało się umeblować oddział, na którym byłem leczony. Są nowe meble, pacjenci mają ładniej.

Choroba uświadomiła mi moją śmiertelność, ale nie wywołała u mnie paniki. Ważne dla mnie było zaakceptowanie tego faktu, jeśli mam umrzeć to tak się stanie. W tej akceptacji pomaga mi medytacja. Dużo teraz medytuję, to daje mi spokój. Nie oglądam się za siebie i nie roztrząsam, co by było gdyby. Jestem pogodzony z tym co ma być, co nie znaczy, że się poddaję. Otworzyłem się na to, co przyniesie kolejny dzień. Tu i teraz jest najważniejsze.

Autorka: Elżbieta Osowicz, Ann Asystent Zdrowia

Przeczytaj, posłuchaj w Ann:

0 Komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *