Magazyn Ann: „Zaraz zemdleję”. Serce staje, a ja odpływam [AUDIO]

Wreszcie nie muszę się bać – mówi Joanna Mróz, która cierpiała z powodu omdleń. Na diagnozę i skuteczne leczenie czekała kilkadziesiąt lat. Od dziecka słyszała, że z tego wyrośnie. Była coraz starsza, a omdlenia zdarzały się coraz częściej i nie wyglądały jak u księżniczki w kostiumowym filmie. Traciła przytomność, nagle, bez uprzedzenia, przewracała się tam gdzie stała. Robiła się sina, miała drgawki, wokół niej pojawiała się kałuża moczu. Po kilku, kilkudziesięciu sekundach budziła się poobijana. Dookoła stał tłum przerażonych gapiów, a ona nie wiedziała co się z nią działo w tym czasie.

Po jednym z omdleń straciłam ciążę

Pierwsze omdlenia zdarzały się we wczesnym dzieciństwie. Rodzice opowiadali, że miałam niecały rok, jak pierwszy raz spadłam z nocnika. To trwało krótko i nic wielkiego się nie wydarzyło, więc nikt nie potraktował tego poważnie. Jednak z wiekiem, omdlenia zdarzały się coraz częściej – wspomina Joanna.

Stanie w kolejce, w kościele, w tramwaju, to był koszmar. Padałam jak mucha. W szkole już wszyscy wiedzieli, że nie wystoję na apelu, czy przy tablicy, więc nauczyciele już byli na to wyczuleni. Wiedzieli, że mogę odpłynąć i nie męczyli mnie za bardzo. Mdlałam też podczas wysiłku na lekcjach WF-u, mdlałam z nerwów na klasówce.

Od lekarzy słyszałam, że powinnam unikać pionowej pozycji i dłuższego stania. To trochę trudne w codziennym życiu. Kiedy po jednym z omdleń straciłam ciążę, przestraszyłam się na dobre. Wiedziałam już, że moje serce nagle staje, a ja odpływam. To było coraz trudniejsze. W kolejnej ciąży wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Udało się urodzić zdrową córkę, chociaż to była cesarka, bo na naturalny poród, byłam zbyt słaba.

Po konsultacji z lekarzami zdecydowałam, że na kolejne dziecko nie mam dość siły. Nikt nie miał pomysłu, jak można mi pomóc, były podejrzenia epilepsji, wizyty u neurologów i kardiologów. Leczenie jednak nie przynosiło efektów.

Na zdjęciu Joanna Mróz / fot. E.Osowicz

Kiedy mdlałam, czułam jakby wyłączał się „guzik życia”

Nauczyłam się żyć z omdleniami – opowiada Joanna. Czułam, że to się stanie za chwilę. Najpierw mrowiły usta, zaczynało się kręcić w głowie i to były sekundy. Wtedy szybko musiałam się położyć albo przynajmniej usiąść. Trzeba było szukać bezpiecznego miejsca, z którego nie spadnę, nie złamię sobie czegoś, nie wpadnę pod samochód.

Zresztą po latach, tak kontrolowałam omdlenia, że zostałam zawodowym kierowcą autobusu. Za kółkiem nigdy nie straciłam przytomności. Może dlatego, że nie stałam, mogłam mieć uchylone okno. Wiedziałam, że nie mogłam być na czczo, bo wtedy ryzyko omdlenia rosło. Kiedy mdlałam, to czułam się tak, jakby ktoś wyłączył mi “guzik życia”. Nikomu tego nie życzę – dodaje 45. latka.

W końcu trafiłam do kardiologa, który zlecił test pionizacji. Mierzy się ciśnienie tętnicze i tętno w pozycji leżącej i po chwili w pozycji pionowej. I to była chwila prawdy. Straciłam przytomność, oddałam mocz, serce się zatrzymało na 38 sekund. Wtedy po raz pierwszy pojawiła się wizja wszczepienia rozrusznika serca. Lekarze szukali jeszcze dla mnie najlepszej metody i tak trafiłam do szpitala wojskowego we Wrocławiu, gdzie szkolenia prowadził akurat kardiolog, dr Sebastian Stec z Rzeszowa. To on uratował mi życie – mówi Joanna Mróz.

Kongres omdlenia

Jak skomplikowane jest diagnozowanie i leczenie omdleń wiedzą lekarze, którzy na początku października wzięli udział w kongresie we Wrocławiu. Przez dwa dni specjaliści rozmawiali o problemie, który jest bardziej powszechny i poważniejszy niż się powszechnie wydaje.

W dyskusji wzięli udział lekarze interniści, kardiolodzy, hipertensjolodzy, radiolodzy, pediatrzy oraz specjaliści ratownictwa medycznego. To pokazuje, jak niejednoznaczne mogą być objawy i przyczyny utraty przytomności. Lekarze przyznają, że często są bezradni. Wśród wykładowców znalazł się wspomniany przez Joannę dr Sebastian Stec, kardiolog i elektrofizjolog ablacyjny.

Na zdjęciu dr Sebastian Stec, kardiolog i elektrofizjolog ablacyjny podczas Kongresu Omdlenia/ fot. E.Osowicz

Życie z ryzykiem omdlenia jest trudne

Omdleniami zacząłem się interesować już na studiach. Do dziś uważam, że trudno je diagnozować i leczyć. To jest nieprzewidywalna choroba, można mieć łagodne omdlenia, z którymi się da pogodzić, ale może to się stać raz w życiu i doprowadzić do nagłej śmierci sercowej. Serce może bić zbyt wolno albo przestać bić.

Przyczyny mogą być kardiologiczne, neurologiczne oraz odruchowe, czyli wynikające z zaburzeń regulacji autonomicznego układu nerwowego. Te ostatnie są najczęstsze. Pojawia się jakiś czynnik wyzwalający, np. strach, ból, kaszel, śmiech czy nawet kichnięcie. Często czynnikiem wyzwalającym jest też długie stanie lub przebywanie w dusznym pomieszczeniu. To wyzwolenie odruchu powoduje spadek częstości akcji serca, czyli bradykardię, albo spadek ciśnienia tętniczego, czyli hipotonię. Jeśli spada przepływ krwi przez mózg, możemy stracić przytomność. To trwa od kilku do kilkudziesięciu sekund.

Omdleniu towarzyszy utrata napięcia mięśniowego, więc upadamy. Jeśli jesteśmy w pozycji stojącej, może dojść do urazu. Omdlenie poprzedzać może zasłabnięcie, pacjent czuje, że za chwilę się przewróci, kręci mu się w głowie, odczuwa niepokój, ale pozostaje w kontakcie, nie traci przytomności. Osoby, którym często zdarzają się omdlenia, wiedzą, że dobrze w takiej sytuacji np. kucnąć i oprzeć się o ścianę. To zmieni sposób krążenia krwi i więcej jej dotrze do mózgu. W ten sposób można uniknąć omdlenia.

Nawet płacz dziecka może doprowadzić do omdlenia

Zdarzają się także pseudo omdlenia. One wyglądają tak samo, człowiek traci przytomność, a nie ma w sercu przyczyny, którą można byłoby usunąć. Są także omdlenia z powodu wrodzonych wad genetycznych. Są także pacjenci, u których dochodzi do omdleń przy przełykaniu. Skurcz przełyku powoduje odruch, że spada im ciśnienie, albo serce się zatrzymuje. To pokazuje, jak ten problem jest obszerny i skomplikowany.

Życie z ryzykiem omdlenia bywa trudne. Ci chorzy często boją się wychodzić z domu w obawie przed utratą przytomności w miejscu publicznym. Boją się wiązania butów czy schodzenia po schodach, bo to może wiązać się z upadkiem i urazami. 15 minut stania dla tych pacjentów, to zwykle granica wytrzymałości. Trudną grupą do leczenia są chorzy neurologicznie z niskim ciśnieniem. U nich ryzyko omdlenia pojawia się z każdym wstaniem z łóżka.

Zdarzają się także dzieci, które potrafią tak intensywnie płakać, że może to doprowadzić do zatrzymania oddechu i zaburzenia rytmu serca, co może doprowadzić do utraty przytomności. Wystarczy 8-10 sekund niskiego ciśnienia w głowie, żeby doszło do omdlenia i utraty świadomości.

Obserwacja pacjenta może trwać nawet kilka lat

Jedno jest pewne, każde omdlenie, zwłaszcza powtarzające się, powinno być diagnozowane i leczone. Lekarz rodzinny może zlecić badania laboratoryjne, zmierzyć ciśnienie, zrobić EKG. W razie potrzeby chory powinien być skierowany na konsultacje specjalistyczne: badanie echokardiograficzne, czyli USG serca, badanie Holtera, czyli 24-godzinny zapis EKG, czasami tomografię komputerową głowy albo rezonans i badanie encefalograficzne, czyli EEG. Ważny jest też czas obserwacji. Niektórych pacjentów obserwuje się kilka lat.

Takie badania przeszła w szpitalu wojskowym we Wrocławiu, Joanna Mróz. Specjaliści zdecydowali się na zabieg kardioneuroablacji, polegający na zniszczeniu zwojów autonomicznych unerwiających serce, które mogą odpowiadać za nadmierne przerwy w pracy tego organu, a w konsekwencji omdlenia. Sama technika stosowana podczas kardioneuroablacji jest znana i wykorzystywana od ponad 20 lat, chociażby podczas ablacji migotania przedsionków. Nowością jest natomiast samo wskazanie do wykonania takiego zabiegu, czyli omdlenie odruchowe. Planowane wcześniej wszczepienie rozrusznika serca okazało się niepotrzebne.

Na zdjęciu neurologopedka Magdalena Zając, która zmaga się omdleniami / fot. E.Osowicz

Rozpoznać objawy zbliżającego się omdlenia

Omdlenia na własnej skórze przechodziła neurologopedka Magdalena Zając. Dziś na specjalistycznym kongresie uczy się jak pomagać innym pacjentom.

Wiem, że czasem nawet nie zdąży się nic zrobić, nagle urywa się film i człowiek się budzi w innej rzeczywistości. Leży, jest zdziwiony i nie wie, co się stało. Jakby ktoś wyłączył wtyczkę. Często mdlałam jako dziecko, pierwszych omdleń nie pamiętam. Byłam bardzo zdziwiona, że wysłano mnie na badania. Byłam przez długi czas przekonana, że ja nie mdleję. No może przyjmowałam do wiadomości, że kręci mi się w głowie, robi mi się słabo, ale to nic poważnego.

Najgorsze było to, że nigdy nie było wiadomo, kiedy to się wydarzy. Z czasem zaczęłam rozpoznawać objawy zbliżającego się omdlenia i zaczynałam szukać bezpiecznego miejsca, najlepiej miejsca, gdzie mogłabym się położyć, albo chociaż przykucnąć. Potem pojawiło się leczenie kardiologiczne i decyzja o wszczepieniu rozrusznika.

Serce pracuje szybciej i już nie mdleję

Prawdziwą poprawę przyniosła dopiero kardioneuroablacja, moje serce nie jest już takie wolne. Czuję, że mam więcej siły i nie mdleję. Mój organizm nie musi już tak walczyć o to, żeby nie zasłabnąć. Mogę uprawiać sport. Zabieg spowodował, że elektryka mojego serca jest prawidłowa i mój organizm znacznie lepiej funkcjonuje, sport nie jest wykluczony. Już mogę spokojnie jeździć na nartach, nie myśląc o tym, że podczas zjazdu stracę przytomność.

Joanna zapomina o omdleniach. Energiczna, uśmiechnięta, zaangażowana, z gromadką dzieci wokół siebie – tak dziś wygląda jej życie. Joanna jest rodziną zastępczą dla dzieci w potrzebie. Przez jej dom przewijają się maluchy i nastolatki. Jest co robić. Joanna już nie mdleje. Czekała na to całe swoje życie.

Autorka: Elżbieta Osowicz, Ann Asystent Zdrowia

Więcej ciekawych rozmów i reportaży w Ann:

0 Komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *