Uraz mózgu. „Życie zna się głównie z opowieści” [MAGAZYN ANN]

Buntowałem się. Chciałem być w pełni sprawny, dobrze i zrozumiale mówić, mieć pełną świadomość. A po urazie mózgu wszystko szwankowało. Ten bunt wiązał się z niemocą, a nerwy związane z tą niemocą głównie przelewałem na mamę opowiada Bartosz Pałgan, który w ciągu godziny przeżył dwa wypadki samochodowe. Dziś prowadzi coaching „Próg Życia” dla osób z niepełnosprawnościami.

Uraz mózgu. Czy to wydarzyło się naprawdę?

Ewelina Lis, www.ann-zdrowie.pl: Pamiętasz dzień wypadku?

Bartosz Pałgan: Nie bardzo. To, co się stało 6 sierpnia 2010 roku i później, znam głównie z opowieści.

Jakie to uczucie poznawać swoje życie na podstawie opowieści?

Nie ma się stuprocentowej pewności czy coś wydarzyło się naprawdę i nam się to przypomniało, czy ktoś nam to zasugerował i uwierzyliśmy, że tak było. Wszystkie historie opowiadały bliskie i życzliwe mi osoby, czyli mama i tata, a więc przyjmowałem te treści, ufając, że mówią tak, jak było.

To, co ja zapamiętałem z dnia wypadku to nerwowy poranek. Pierwszy raz w życiu zaspałem i spóźniłem się do pracy, a więc musiałem w niej dłużej zostać. Jako trener prowadziłem w Warszawie HR-owe szkolenia dla przedstawicieli handlowych. Mam w głowie taki obraz: kończę warsztaty, odbijam kartę przy wyjściu, i dalej już niczego nie pamiętam.

Dalej były opowieści.

Podobno była straszna burza w Warszawie, podobno nie zamontowałem na dachu anteny od CB-radia, żeby nie ściągnęło piorunów. Mama wiedziała, że wyjechałem do domu we Włocławku, ale nie wiedziała, jak daleko dojechałem. Potem się okazało, że zabrakło mi 30 km.

Znajdź więcej magazynowych treści w aplikacji Ann Asystent Zdrowia. Do pobrania bezpłatnie w Google Play i App Store

Uraz mózgu. Poślizg

Co się stało?

Z opowieści wiem, że na drogę wybiegł dzik. Odbiłem w bok, aby w niego nie uderzyć. Warunki tego dnia były bardzo trudne, po deszczu droga była śliska. Wpadłem w poślizg i wjechałem do rowu. Kiedy udało mi się z niego wyjechać, wpadłem w drugi poślizg i niestety, uderzyłem w drzewo.

Kto wezwał pomoc?

Z kolejnych opowieści wiem, że zatrzymało się kilka osób, które mi pomogły, m.in. kobieta, która była albo pielęgniarką, albo lekarką, i która fachowo potrzymała moją głowę, żebym się nie udusił językiem. Uratowała mi życie. To właśnie ci ludzie wezwali pogotowie.

Kiedy karetka przyjechała na miejsce, to lekarze, patrząc na uszkodzenie samochodu, byli w szoku. Cała kolumna kierownicy była roztrzaskana i przesunięta, popękały wszystkie zabezpieczenia, a mimo to drzwi się otworzyły bez żadnego problemu i można mnie było bez pomocy strażaków wyciągnąć z auta.

Uraz mózgu. NN

Nie dojechałeś szybko do szpitala.

Niestety, doszło do kolejnego wypadku. Z opowieści wiem, że kiedy jechaliśmy na sygnale, to ktoś wyjechał z podporządkowanej ulicy, właściwie z parkingu, i uderzył w karetkę. Musiała przyjechać druga, którą w końcu dotarłem do szpitala.

Od mamy wiem, że rodzice dowiedzieli się o wypadku przypadkiem, od jednego z policjantów, który znalazł w samochodzie telefon i zobaczył na wyświetlaczu, kto dzwoni. Ten funkcjonariusz odebrał i powiedział, co się stało i gdzie mnie zabrano.

Rodzice opowiedzieli mi później, że na Izbie Przyjęć nikt nic nie wiedział na mój temat, bo moje dokumenty zostały w aucie i byłem traktowany w szpitalu, jako pacjent o nieznanej tożsamości, czyli NN. Podobno byłem przykryty płachtą, rzucałem się. Po konsylium lekarskim trafiłem na OIOM. Po trzech godzinach podpięto mnie do całego sprzętu, m.in. respiratora.

Czy ja też miałem wypadek?

Czy był jakikolwiek kontakt z tobą?

Podobno były jakieś przebłyski, ale ja tego nie pamiętam. Po włożeniu rurki tracheostomijnej do krtani przebudziłem się na moment przy moich rodzicach. Otworzyłem oczy, moja mama poprosiła, żebym kiwnął głową, jeśli ich rozpoznaję. Kiwnąłem. To były dwie minuty przytomności, których nie mam w pamięci. Przebudziłem się na dobre po trzech tygodniach.

W jakim byłeś stanie?

Ciężkim. W czasie wypadku doszło m.in. do stłuczenia pnia mózgu. Po takim urazie lekarze dają niewielkie szanse na przeżycie. Po wybudzeniu ze śpiączki nie wiedziałem, co się dzieje.

Kiedy dowiedziałeś się, co się stało?

Po przeniesieniu z OIOMU na oddział. Do sali, w której leżałem, przywieźli rannego i ja zapytałem mamę, czy to ktoś z wypadku i czy ja też miałem wypadek. I ona zapytała mnie, czy chcę usłyszeć, co się stało. Opowiedziała mi o wszystkim. Podobno miałem przerażenie w oczach.

Z opowieści wiem, że zamknąłem się w sobie, płakałem przez całą noc. Byłem przytomny, ale tego nie pamiętam. Dziś mogę ocenić, że uciekło mi z pamięci półtora roku sprzed wypadku. Te obrazki wracały powoli. Szybciej wracała sprawność. Rehabilitacja w szpitalu szła błyskawicznie. Nie mogłem się doczekać, żeby wstać i chodzić, więc dawałem z siebie naprawdę dużo.

Uraz mózgu. Idziemy od końca

Często wspominasz o tym, że zrobiłeś sobie autocoaching.

To prawda. Po wypadku sam siebie motywowałem. W szpitalu, jeszcze przed przyjściem mojej mamy, robiłem wizualizacje, jak ten dzień będzie wyglądać. Wyobrażałem sobie wszystkie rzeczy, które chciałbym osiągnąć. Dzięki temu miałem chęci i siły do walki. Szedłem mocno do przodu.

Co konkretnie sobie wyobrażałeś?

Znałem dobrze szpitalny korytarz. I na jego końcu widziałem w myślach kobietę z dzieckiem, które biegnie w moją stronę i krzyczy „tato”. Byłem wtedy singlem, ale wyobrażałem sobie, że to jest obraz, do którego chciałbym dążyć.

Używałem strategii Kurta Vonneguta. To polega na tym, że znamy końcowy efekt i idziemy, jakby od końca. Planujemy od tyłu. Trzeba sformułować cel, a później krok po kroku cofać się, aby analizować poszczególne etapy, które zapewnią jego realizację. W moim przypadku widziałem siebie chodzącego, samodzielnego, wykonującego określone ćwiczenia, w odpowiednich seriach, z odpowiednimi obciążeniami.

Chodzę, mówię, myślę

Czy ta strategia się sprawdziła?

W szpitalu nie było takiego dnia, żebym stwierdził, że coś nie idzie. Trzy miesiące po tak ciężkim urazie, a ja wychodzę ze szpitala i jestem w stanie chodzić. Przyjechałem na noszach, a wyszedłem praktycznie o własnych siłach. Miałem problemy z równowagą, ale chodziłem bez kul. Ale po wyjściu do domu nie było tak kolorowo.

Efekty nie były już tak spektakularne?

Tak i bardzo mnie to wkurzało. Byłem zniecierpliwiony, buntowałem się. Chciałem być w pełni sprawny, dobrze i zrozumiale mówić, mieć pełną świadomość. A tutaj wszystko jeszcze szwankowało. Ten bunt wiązał się z niemocą, a nerwy związane z tą niemocą głównie przelewałem na moją mamę. Ona była przy mnie cały czas, a ja się na niej wyżywałem. Wiele razy doprowadziłem ją do łez. Życie pokazało, że będzie mnie i moich bliskich uczyć cierpliwości.

Musiałem zaakceptować siebie, swoje słabości, swój wygląd. Na początku miałem częściowo sparaliżowaną twarz, była nierówna. Kąciki układały się krzywo, widać było, że coś się stało. W prywatnej klinice zaopiekowała się mną neurologopeda, która nie była w stanie uwierzyć, że minęły dopiero cztery miesięcy od wypadku. Jej zdaniem to był cud, że jestem w takim stanie – mam problemy, ale chodzę, mówię i myślę logicznie.

Uraz mózgu: Wewnętrzne ciśnienie

Twoim marzeniem był powrót do pracy.

Spróbowałem w 2011 roku, kiedy kolega zatrudnił mnie do prowadzenia szkoleń. Niestety, w ankiecie uczestnicy jasno opisali, że moja mowa była dla nich problematyczna, trudno było im zrozumieć, co chciałem przekazać. Wtedy sam zrozumiałem, że to jeszcze za wcześnie na wykonywanie tego typu zajęć.

Miałem wrażenie, że rozmowa z jedną osobą może być dla mnie łatwiejsza, dlatego zainteresowałem się coachingiem. Przerzuciłem się na Internet. Rozmawiałem z ludźmi, wykorzystując komunikatory, zrobiłem odpowiednie szkolenie, ale niestety, przez kilka lat nie mogłem znaleźć pracy. Postanowiłem przeprowadzić się z Włocławka do Warszawy. To zbiegło się też ze zmianami w życiu prywatnym. Ożeniłem się, na świat miała przyjść córeczka, miałem takie wewnętrzne ciśnienie, aby zarabiać i utrzymywać rodzinę.

Udało się?

Przez chwilę zajmowałem się szkoleniami e-learningowymi, a kiedy żona urodziła, zająłem się córką. Ale nie odpuściłem marzeń. Wstawałem o trzeciej nad ranem i robiłam coachingowe notatki i analizy, potem o siódmej żona wychodziła do pracy, a ja przejmowałem córkę. To była moja rola – opiekowałem się dzieckiem. Po roku wysłaliśmy córkę do żłobka, a ja zatrudniłem się w jednej z fundacji.

Coaching dla osób z niepełnosprawnością to twoja działka.

Dobrze to chwyciło, jest spore zainteresowanie. Pracuję w fundacji, która zajmuje się rekrutacją i szukaniem pracy dla takich osób. Jestem także trenerem, gdzie pomagam takim osobom wdrożyć się do pracy, którą podejmują.

Step by step

Współpracujesz z psychologami lub psychiatrami?

Ja nie jestem psychologiem ani psychiatrą. Nie wchodzę w te działki i kompetencje. Mało tego, jeśli ktoś korzysta z takiego wsparcia, to zawsze proszę, żeby poprosił terapeutę lub lekarza o zgodę na takie sesje coachingowe.

Twoja historia pomaga?

Trochę tak. Łatwiej mi zrozumieć, że ktoś ma deficyty. Łatwiej mi się z taką osobą dogadać. Ale podchodzę do każdej osoby indywidualnie.

Jesteś w stanie pomóc osobie podpiętej do respiratora?

Miałem taką historię. Pracowałem wtedy, jako coach freelancer. Ta osoba korzystała z respiratora i bardzo chciała go odłączyć, najlepiej natychmiast, albo kolejnego dnia. Niestety, tak się nie stało. I tutaj wkroczyła zasada step by step, czyli krok po kroku.

Mówiąc obrazowo: Chory próbował oddychać samodzielnie nie przez 24 godziny, a przez 45 minut. Kolejna próba samodzielnego oddychania to już była godzina, później godzina i 15 minut. Za każdym razem ten okres był wydłużany o 15 minut. Po tygodniu korzystanie z respiratora było okazjonalne, po dwóch tygodniach nie musiał już wcale korzystać z tego urządzenia.

Uraz mózgu: Tunel i światło

Czego najbardziej potrzebują osoby z niepełnosprawnościami?

Wiary w siebie. Tu wychodzi kwestia wyuczonej bezradności. Warto zaznaczyć, że jest różnica między osobami z niepełnosprawnością nabytą i wrodzoną. W tym drugim przypadku często dominuje bezczynność i poczucie, że ktoś za te osoby coś zrobi.

Z osobami z niepełnosprawnością nabytą, które wiele w swoim życiu osiągnęły, zarówno pod względem osobistym, jak i zawodowym, trzeba pracować nad tym, żeby się nie załamały. Trzeba pokazać, że jest światełko w tunelu, tylko trzeba być cierpliwym. Ja jestem przykładem, że warto.

Rozmawiała Ewelina Lis, ANN-Zdrowie.

Więcej wywiadów do przeczytania w darmowej aplikacji ANN Asystent Zdrowia:

0 Komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *