Maluje, tworzy i inspiruje innych. Amputacja ręki jej nie ogranicza

Autorka: Svitlana Slyvchenko, Ann Asystent Zdrowia

Tuż przed 18. urodzinami wykryto u niej niezwykle rzadką chorobę nowotworową, w wyniku której amputowano prawą rękę. Jej świat, marzenia i plany – runęły. Ale się nie poddała. Maluje, tworzy bransoletki i inspiruje tysiące ludzi. Zawsze warto mieć nadzieję, że będzie lepiej – mówi w rozmowie z Ann Marysia Piechowska. 

Lekarze mówili, że mam nadwyrężoną rękę

Svitlana Slyvchenko, Ann Asystent Zdrowia: Czy pamięta Pani chwilę, gdy pierwszy raz doświadczyła bólu w prawej ręce?

Marysia Piechowska: Szczerze mówiąc, pierwszego razu tak mocno nie pamiętam. Dwie koleżanki twierdzą, że to zdarzyło się na lekcji wychowania fizycznego, ale osobiście nie jestem tego pewna. Wiem tylko, że to musiało być około czwartej klasy szkoły podstawowej. 

Czy diagnoza została postawiona od razu?

Kiedy zaczęła mnie boleć ręka, zaczęłam odwiedzać różnych lekarzy. Nawet nauczyciele ze szkoły towarzyszyli mi na wizytach. Wystarczyło, że lekko się uderzyłam lub dotknęłam prawą ręką stołu i zwijałam się z bólu. Był nie do zniesienia.

Lekarze zwykle mówili, że mam nadwyrężoną rękę albo że to stan zapalny. Niektórzy też uważali, że zmyślam, ponieważ nie chcę ćwiczyć na WF-ie. Zwykle przepisywano mi różne maści, zakładano półgips. Cała ta sytuacja trwała około 7 lat. Nikt wtedy nie podejrzewał co to może być.

Pobierz bezpłatną aplikację Ann Asystent Zdrowia i zadbaj o swoje zdrowie już dziś!

Okazało się, że jest to rak

Jak się Pani dowiedziała, że to właśnie rak i jeszcze tak niezwykle rzadki? 

Wracając do tego okresu, przeszłam przez różnych lekarzy, ale żadna z diagnoz nie była trafna. Byłam w wieku, gdy nie mogłam wiele zrobić samodzielnieMama wierzyła lekarzom, a ja nie miałam zbyt wiele możliwości, by coś zmienić. 

Dowiedziałam się o raku bardzo przypadkowo, gdy skierowano mnie na zabieg związany z zespołem cieśni nadgarstka. Musiałam długo czekać na skierowanie i jeszcze dłużej na to, aż mnie zoperują. Ostatecznie, dzięki temu, że dla dzieci i młodzieży zorganizowano specjalny czas w feriach, miałam szansę na szybsze przeprowadzenie procedury.

Gdy otworzyli nadgarstek podczas zabiegu, zauważyli coś podejrzanego i pobrali próbkę tkanki, którą wysłali na badanie histopatologiczne do Poznania. Ręka wciąż bolała. Do połowy marca musiałam czekać na wyniki histopatologiczne. To było dla mnie bardzo szokujące odkrycie.

Wyniki wykazały, że?

Że to rak. 

Arch. prywatne Marysia Piechowska

W mojej głowie pojawiła się myśl: „Nie chcę umierać”

Co Pani czuła, gdy usłyszała pierwszą diagnozę?

Co czułam w chwili usłyszenia słów „nowotwór złośliwy sarcoma”? W ogóle się tego nie spodziewałam.

Mama z siostrą przyjechały po mnie, jak byłam na lekcjach. Powiedziały, że musimy natychmiast jechać do szpitala po wyniki. Od razu poczułam, że coś jest nie tak. Przecież gdyby wszystko było w porządku, przekazałby wiadomość przez telefon. Mówiłam sobie, że jeśli lekarz każe nam osobiście jechać do szpitala, to na pewno jest coś poważnego. Czekaliśmy bardzo długo, pamiętam to doskonale. W końcu przyszedł i weszłam z mamą do gabinetu. I wtedy moje życie wywróciło się do góry nogami…

Dopiero wtedy, gdy otrzymałam wyniki, zdałam sobie sprawę, że to coś poważnego. Mama aż usiadła, a w mojej głowie pojawiła się myśl: „Nie chcę umierać”. Miałam wtedy 17 lat, plany i marzenia. Ten moment mam wciąż przed oczami.

Natychmiast wysłano mnie na prześwietlenie płuc, by sprawdzić, czy nie mam przerzutów. Na szczęście nie było. Nagle zaczęli się mną interesować, mimo że wcześniej tego zainteresowania nie było. Przez lata zrobili mi tyle badań, ale niestety tych najpotrzebniejszych nie wykonano.

Zawsze będę pamiętać, jak ze łzami na oczach patrzyłam przez okno mówiąc, że nie chcę umierać. Po dwóch dniach już musiałam jechać do Poznania, gdzie rozpoczęłam leczenie.



Lekarze jednogłośnie podjęli decyzję o amputacji

Ile miała Pani czasu na podjęcie decyzji i czy była Pani gotowa na to, co czeka?

Marysia Piechowska: Kiedy trafiłam do kliniki, lekarze byli zdziwieni diagnozą. Ten nowotwór bardzo rzadko się zdarza. Lekarze nie od razu powiedzieli mi o amputacji. Więc początkowo nie byłam nastawiona na taką drastyczną decyzję. Myślałam, że to będzie po prostu jakiś zabieg. Mój przypadek konsultowali z lekarzami z różnych szpitali w kraju, a nawet za granicą. Po czym jednogłośnie stwierdzili, że trzeba amputować rękę.

Nawet gdyby nowotwór nie był duży, w przypadku tego typu nowotworu istniała konieczność amputacji. Powiedzieli, że jeśli przejdę zwykły zabieg, to na 90 proc. rak wróci i raczej tego nie przeżyję. Natomiast po amputacji i chemii – będę żyć. 

Cieszy mnie, że miałam czas na przemyślenie sprawy i podjęłam decyzję o amputacji. Inne osoby, które zwlekały lub odmówiły operacji, niestety już dziś nie są z nami. Lekarze dali mi pewność wyboru. Wskazali, że mogę wrócić do domu na Wielkanoc, zastanowić się, czy chcę poddać się operacji, czy też wybrać leczenie miejscowe. Miałam dwa tygodnie na decyzję. 

Pojechałam do domu, ale po kilku dniach zdecydowałam, że nie chcę ryzykować, nie będę czekać, nie będę narażać się na możliwość przerzutów. Po tygodniu od usłyszenia decyzji o amputacji wróciłam do szpitala. Praktycznie od razu mnie zoperowano. 

Amputacja i odnalezienie się w nowej rzeczywistości

Ile czasu zajęło Pani odnalezienie się w nowej rzeczywistości?

Na początku kompletnie nie byłam przygotowana na proces adaptacji po amputacji, zwłaszcza że dotyczyło to prawej ręki. Musiałam nauczyć się wielu podstawowych czynności, takich jak pisanie czy wykonywanie codziennych czynności. Na szczęście wcześniej zaczęłam korzystać z lewej ręki, kiedy prawa bolała, więc miałam pewne ułatwienie. Ale i tak było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie.

Na początku byłam bardzo sfrustrowana, zwłaszcza gdy nie mogłam zrobić pewnych rzeczy samodzielnie i musiałam prosić o pomoc. Jednak w miarę upływu czasu zaczęłam sobie powtarzać, że muszę nauczyć się funkcjonować samodzielnie. Wiedziałam, że nie chcę być zależna od innych osób. Dążyłam do tego, aby być jak najbardziej samodzielna.

Zajęło mi to lata, aż nauczyłam się funkcjonować w codziennym życiu bez prawej ręki. Moja rada dla innych w podobnej sytuacji to działać i nie poddawać się!

Arch. prywatne Marysia Piechowska

Amputacja: nigdy to nie jest całkowite pogodzenie się

Czy całkowicie się pogodziła się Pani z amputacją ręki?

Czy całkowicie się pogodziłam z moją sytuacją? Myślę, że tak, choć nigdy nie jest to całkowite pogodzenie. Wiem, że w moim przypadku mogło być inaczej, gdyby wcześniej postawiono trafną diagnozę. Być może dziś miałabym jeszcze swoją rękę. 

Jednak czasu nie cofnę. Muszę zaakceptować to, co jest teraz i skupić się na tym, co mogę zrobić dalej. Warto mieć pozytywne podejście i cieszyć się z tego, co mam. Innej opcji nie ma, więc trzeba iść naprzód.

Co było w tym wszystkim najtrudniejsze?

Najtrudniejszym okresem był moment, gdy zaczęłam wychodzić ponownie w świat. Nosiłam długi rękaw, nawet latem. Oprócz samej amputacji musiałam przejść przez chemioterapię, która okazała się trudniejsza niż sama operacja. Straciłam włosy, bardzo schudłam, całkowicie zmieniłam się jako osoba.

Mieszkam w małym mieście, więc pierwsze wyjścia do ludzi były bardzo trudne. Każdy się na mnie gapił. Organizowane były zbiórki na protezy, więc praktycznie wszyscy byli zainteresowani moją historią.

Po pewnym czasie musiałam nabrać odwagi, aby znowu pokazywać się publicznie. Być odważniejszą i zaakceptować, że moje życie zmieniło się na zawsze.

Amputacja ręki nie przeszkadza w realizacji marzeń

Co daje Pani siłę i motywację do kontynuowania swojej pasji i inspiracji dla innych ludzi?

Jestem pasjonatką sztuki i już od najmłodszych lat lubiłam zajmować się rzeczami związanymi z twórczością, takimi jak malowanie czy fotografia. Myślę, że kluczem do kontynuowania mojej pasji jest ta naturalna motywacja, która płynie z przyjemności z tego, co robię.

Po operacji nie miałam jednak na nic ochoty, nawet na malowanie. Dopiero po latach zaczęłam do tego wracać. Początkowo było trudno, bo nie mogłam operować lewą ręką tak samo sprawnie, jak prawą. Ale stopniowo to się zmieniało. Uważam, że jeśli ktoś naprawdę kocha to, co robi, motywacja zawsze się znajdzie. Po operacji patrzę też inaczej na życie i cieszę się z małych rzeczy.

Amputacja ręki a ręcznie robiona biżuteria 

A jak rozpoczęła się Pani przygoda z biżuterią?

Rozpoczęcie mojej przygody z tworzeniem bransoletek było przypadkowe. Wszystko zaczęło się w trakcie pandemii. Moja mama chciała sobie zrobić maseczkę, więc zamówiłam dla niej materiał i gumki. Jednak przypadkowo zamówiłam biżuteryjne gumki zamiast zwykłych. Lubię majsterkować, więc zawsze mam sporo różnych materiałów, takich jak koraliki czy zawieszki.

Wtedy pomyślałam, że wykorzystam te gumki i zrobię sobie bransoletki. Kiedy znajomi zobaczyli moje prace na Facebooku, zaczęli pytać, czy mam je na sprzedaż. W ten sposób wszystkie bransoletki, które robiłam dla siebie, szybko znalazły nabywców.

W jaki sposób powstają takie bransoletki?

No głównie robię to lewą ręką. Czasami pomagam sobie kolanami lub właśnie kikutem. Nawlekanie koralików samo w sobie nie jest trudne, chyba że oczko jest bardzo małe. 

Czy wróciła Pani do malowania? Teraz malujesz hobbystycznie? 

Zawsze malowałam. Kiedyś, gdy jeszcze miałam prawą rękę, robiłam portrety i karykatury. Jednak po pewnym czasie zrezygnowałam, uznając, że nie wychodzi mi to dobrze lewą ręką.

Arch. prywatne Marysia Piechowska

Amputacja: każdy ma własne trudności i wyzwania, które musi przezwyciężyć

Mówi Pani, że podejście do życia i samej siebie zmieniło po przejściu przez chorobę i amputację. W jaki sposób?

Marysia Piechowska: Myślę, że człowiek staje się zupełnie inny po przejściu przez chorobę i amputację. Doświadczenia, które przechodzi się w szpitalu i różne życiowe sytuacje zmieniają naszą perspektywę. Teraz na pewno doceniam wszystko inaczej i patrzę na życie z innego punktu widzenia. Cieszę się z małych rzeczy, bo teraz wiem, jak ważne są.

Wybór amputacji był trudny, ale teraz, gdy patrzę wstecz, wiem, że była to dobra decyzja. Gdybym nie zdecydowała się na amputację, mogłoby mnie teraz tu nie być. Wolę chodzić bez jednej ręki i cieszyć się życiem, odkrywać świat, obserwować jak rośnie dziecko, spacerować po lesie czy nad jeziorem z psem. To wszystko jest dla mnie teraz dużym źródłem radości. Uważam, że człowiek powinien doceniać to, co ma i cieszyć się z tego, co dostał od życia.

Jakie rady chciałaby Pani przekazać innym osobom, które również zmagają się z podobnymi trudnościami?

Szczerze mówiąc, trudno jest udzielać rad osobom zmagającym się z podobnymi trudnościami. Jednak zawsze kierowałam się przekonaniem, że takie osoby nie powinny bać się pokazywać światu takimi, jakimi są. Ludzie powinni akceptować różnorodność i różnice, które są wokół nas. Każdy ma własne trudności i wyzwania, które musi przezwyciężyć.

Kiedy byłam w szpitalu, myślałam, że to jest koniec mojego życia. Każdy ma swój własny „koniec życia”, ale trzeba pamiętać, że trudne chwile są przejściowe. Zawsze warto mieć nadzieję, że będzie lepiej. Szukać sposobów na znalezienie radości i szczęścia, nawet w najtrudniejszych momentach. Nie jest to łatwe, ale naprawdę bardzo ważne. Wymaga to dużego wysiłku, ale mimo wszystko warto szukać tych powodów do uśmiechu.

Serwis / aplikacja Ann dokłada wszelkich starań, aby treści składające się na zawartość serwisu były ścisłe i poprawne. Prezentowana treść jest dostarczana jedynie w celach informacyjnych lub edukacyjnych. W żadnym zakresie nie zastępuje i nie może być utożsamiana z konsultacją czy poradą lekarską.

Przeczytaj, posłuchaj w Ann:

0 Komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *