Depresja poporodowa. „Po porodzie nie zalała mnie fala miłości” [AUDIO]

Autorka: Wiktoria Kmiecik, Ann Asystent Zdrowia

Zamiast szczęścia i miłości – strach, lęk i wewnętrzne rozdarcie. Zamiast łez szczęścia – jest ból i łzy smutku. Depresja poporodowa to nie fikcja i dotyka wiele kobiet. Ma wiele twarzy i towarzyszy jej wachlarz emocji. Bywa też, że bez leczenia i wsparcia, kończy się tragicznie. Swoimi doświadczeniami dzieli się Natalia Cieślik, którą dotknęła depresja poporodowa. Czy da się nie kochać swojego dziecka? Poznaj historię trudnej drogi w miłości do dziecka.

„Nie wszystkie kobiety mają ten wyrzut miłości od razu”

Wiktoria Kmiecik, Ann Asystent Zdrowia: Czy Twoje problemy psychiczne pojawiały się już w trakcie ciąży, czy swój początek maja po urodzeniu dziecka? Jak zaczęła się Twoja historia?

Natalia Cieślik: O dziecko staraliśmy się dwa lata. Bardzo się cieszyliśmy całą ciążę. Wiedzieliśmy, że życie nam się zmieni o 180 ° i już nie będzie tak łatwo, jak we dwoje. Po urodzeniu dziecka, już w trakcie porodu, myślałam, że mnie zaleje ta fala miłości, o której tak wszystkie kobiety mówią, że to jest coś wspaniałego. Fala miłości zalała, ale mojego męża. Przez pierwsze 2 tygodnie po porodzie był w domu z nami, zajmował się nią, karmił,  przewijał, przytulał. A ja po porodzie poczułam ulgę. Tylko i wyłącznie dlatego, że przestało boleć. Urodziłam i popatrzyłam na męża, on się cieszył, to było widać. A ja byłam tak zmęczona i czułam taką pustkę. Wtedy już wiedziałam, że coś jest nie tak. Wiem, że nie wszystkie kobiety mają ten wyrzut miłości od razu. Pomimo tego, że to dziecko było wyczekiwane to jakoś tak się nie cieszyłam.

Jak to wyglądało, jak już wróciłyście z córką do domu?

Mąż wziął od razu 2 tygodnie opieki i był z nami. Nie karmiłam piersią, co było też tym, co sobie wypominałam. Przez 13 miesięcy byłam Mamą KPI, odciągałam pokarm oddając je m.in. do banku mleka kobiecego w Łodzi, czy innym potrzebującym mamom. Moje dziecko też cały czas było na moim mleku.

Opiekowałam się nią, oczywiście, ale bardziej z takiego poczucia obowiązku. Płacze – to trzeba zobaczyć czy pieluszka, czy głodna, czy zimno, czy ciepło. Mój mąż podchodził do tego zdecydowanie lepiej niż ja. Wstawał razem ze mną w nocy, niezależnie od tego czy szedł do pracy czy nie. Odciągałam pokarm, on ją karmił, przewijał, głaskał. Robił wszystko, co wyobrażałam sobie, że będę robić ja.

Potrafiłam karmiąc płakać, nie raz nie dwa. Mąż często znajdował mnie w takim stanie. Pytał, czy coś się stało. Chodziło o to, że płakałam z bezsilności. Ja się tu staram, a ona nie może wszystkiego wypić. Później już mocno sobie odpuściłam takie myślenie.

Depresja poporodowa, czy „baby blues”?

Mąż mnie „wyganiał”, żebym wyszła do fryzjera, czy coś, bo widział, że buzuje we mnie dużo negatywnych emocji. Ta fala miłości pojawiła się po roku czasu, ale jak to mój mąż nazywa – to była wypracowana fala miłości. Dziecko zaczęło być komunikatywne, zaczęło chodzić, mówić co chce, czego nie chce. Teraz oczywiście też jest tak, że ma bunt dwulatki i mocno to uzewnętrznia: płacząc, krzycząc, a we mnie się gotuje. Jestem na lekach od psychiatry i troszeczkę lepiej to znoszę, ale przez pierwszy rok było okropnie. Płakałam, krzyczałam, jak dziecko płakało. Miałam tak serdecznie dość, że siedziałam w drugim pokoju na podłodze i płakałam, a ona w łóżeczku.

Co wtedy czułaś? Poza tym, że byłaś bezsilna między innymi przez ten brak miłości do swojego dziecka.

Czułam też złość, muszę się do tego przyznać. Czułam złość do tego dziecka. Wiedziałam, że życie się zmieni, ale nie wiedziałam, że aż tak bardzo, że będę tak uwiązana. Poniekąd trochę byłam załamana, że gdy ona się urodziła, to zmieniła nasze życie. Byliśmy gotowi na zmiany, ALE nie byliśmy gotowi na takie zmiany. Chyba nikt nigdy nie jest gotowy na takie zmiany, kiedy pojawia się dziecko.

Wiedziałam, że coś się ze mną dzieje. Myślałam na początku, że to jest tzw.”baby blues”, że mi przejdzie.

Depresja poporodowa

Druga sprawa, urodziłam dziecko i wszyscy byli nim zachwyceni. A matka i ojciec zostali na dalszym planie. Nasze potrzeby (różne) zostały zepchnięte na dalszy plan. Sami musieliśmy o nie zadbać.

Na początku poczułam się na tyle dotknięta, że do tej pory pamiętam sytuację, gdy moi rodzice przyjechali pierwszy raz zobaczyć wnuczkę. Odciągałam pokarm w sypialni, gdzie spala, napisałam SMSa do mamy, że tam jestem i odciągam. Momentalnie zdjęli buty i wpadli do pokoju. Siedziałam z piersiami na wierzchu. Przykryłam się kocem, a potem powiedziałam, że: przepraszam, odciągam pokarm. Moja mama na to: nie zwracamy na Ciebie uwagi i zaraz do córki: o jaka malutka, słodziutka. Na szczęście mój mąż od razu wszedł, wziął dziecko i wyszli do innego pokoju, a ja mogłam dokończyć.

Kiedy zauważyłaś, że jest coś nie tak?

Już od porodu gdzieś mi ta myśl kiełkowała. Przez pierwszy rok nie podejmowałam żadnej takiej czynności, np. zgłosić się do psychiatry, do psychologa, bo myślałam, że poradzę sobie i ułożymy sobie życie.

Kiedy wróciłam do pracy to odetchnęłam. Wtedy poczułam, że coś jest nie tak. Po drodze z mężem stwierdziliśmy, że będziemy się starać o kolejnego członka rodziny. Mija już rok od starań. W tym roku dotknęły nas 2 straty. Dopiero po drugim powiedziałam mężowi, że potrzebuję pomocy, nie radzę sobie sama ze sobą. Czułam taki natłok myśli, że nie mogłam spać. Jestem z zawodu medykiem i zawsze powtarzam swoim pacjentom, że jeżeli się coś dzieje, proszę się zgłosić do specjalisty. Jak widać potrzebowałam czasu, by sama to zrozumieć.



Krzyk, płacz i ból

Mój mąż myślał, że skoro ja się uśmiecham i mówię, że jest wszystko w porządku to nic się nie dzieje, że przecież bym powiedziała, że coś jest nie tak, że coś mnie gryzie – tak jak zawsze. A we mnie wszystko wewnętrznie krzyczało. Płakałam pod prysznicem, czułam się ze sobą źle. Właśnie z tym, że krzyczałam na to moje dziecko. Krzyczałam na męża, nie potrafiłam się czasami opanować na tyle, żeby nie warknąć na nich, więc uciekałam, wychodziłam do innego pokoju.

Czuli, że doszłam do takiego momentu, że muszę pobyć chwilę sama. Krzywdziłam ich swoim zachowaniem, nie mogąc kontrolować swojej złości. Nie chciałam ich nigdy skrzywdzić. Żaden rodzic nie chce krzywdzić własnego dziecka. Z perspektywy czasu przyznaje się sama przed sobą, że krzywdziłam ją różnymi swoimi zachowaniami, że powiedziałam, żeby mnie nie dotykała kiedy ona się chciała przytulić, łamałam wszelkie „zasady” rodzicelskiej bliskości, które staramy się mieć w domu.

Kiedy stwierdziłaś, że jest Ci potrzebny specjalista?

W czerwcu tego roku, po drugim poronieniu. Czułam taki mur między mną i mężem, taki namacalny. Trzymaliśmy za ręce, leżeliśmy obok siebie i można było go wyczuć. Przestaliśmy rozmawiać, zwierzać się. Mieszkaliśmy razem, ale jednak osobno.

Depresja poporodowa: pomoc psychiatry

Czyli możemy powiedzieć, że poronienia pogorszyły Twój stan psychiczny.

Tak. Powiedziałam, że na imieniny zrobię sobie prezent. W lipcu poszłam do psychiatry. Bałam się, bo byłam w takim stanie, że mogłabym wyjść i nie wrocić. Nie chodzi mi tu o samobójstwo, tylko miałam w tym momencie takie myśli, że lepiej by rodzinie było beze mnie. Krzyczałam, w domu był cały czas bałagan, bo nie miałam siły sprzątać, wstawać z łóżka. Jedynym moim obowiązkiem poza pracą było wstanie, zaprowadzenie dziecka do żłobka, ugotowanie obiadu i zrobienie zakupów. I to też, jeśli mąż tego nie zrobil (a robił prawie codziennie, chyba, że był w pracy). Nie miałam siły na dodatkowe atrakcje typu plac zabaw, animacja czasu wolnego, wymyślanie zabaw itp. Potrafiłam się zdobyć na siedzenie obok niej i układanie puzzli ale myślami byłam w ogóle gdzieś indziej.

Smutna kobieta z depresją poporodową siedząca obok łóżeczka
Oblicze depresji poporodowej/fot. Shutterstock

Musiałam zgłosić się do psychiatry. Powiedziałam to głośno, potrzebuję pomocy, przypilnuj mnie, żebym poszła – prosiłam męża. Nie lubię chodzić po lekarzach, ale wiem, że to mi było potrzebne.

Depresja poporodowa: leki wspomogą, ale nie wyleczą

Poszłam na wizytę do psychiatry. Powiedziałam co się dzieje, dostałam leki i zalecenie, żeby zgłosić się do psychologa na terapię. Leki wspomogą mnie, ale nie wyleczą. Muszę podjąć psychoterapię i przepracować to, bo podświadomie obwiniam moje dziecko o to, że moje życie się zmieniło.

Od lipca jest dużo lepiej. Biorę leki, dzięki ktorym mam do dziecka więcej cierpliwości. Ona też się zrobiła na tyle komunikatywna, że nie trzeba się domyślać co chce. Mąż też widzi bardzo dużą różnicę. Mam w sobie więcej życia, uśmiecham się, bezsenność mnie opuściła na tyle, że się wysypiam.

Muszę podjąć psychoterapię. Chce jak najlepiej dla swojej rodziny. Mam wsparcie w mężu i przyjaciółkach. Może i dzielą nas kilometry, ale gdyby nie one – już dawno bym się poddała. Życzę każdemu, kto się boryka z problemem natury psychicznej (i nie tylko), by spotkali na swojej drodze ludzi, którzy ich wesprą – mąż, żona, przyjaciele, rodzina. Bez takiego wsparcia jest ciężej odbić się od dna.

Czego oczekujesz po przebyciu psychoterapii?

Po psychoterapii oczekuje, że się zmienię, będę pracować nad swoimi emocjami, tymi negatywni oczywiście. Przynoszę je też z pracy i wiadomo, że nie zniweluje ich do zera, bo tak się nie da. Chcę żeby ktoś mnie nauczył nad nimi panować i przepracować to, że obwiniam swoją córkę za zmianę życia. Chce być spokojniejsza i wyrozumiała.

Czy wiedziałaś jeszcze przed ciążą, że istnieje coś takiego jak depresja poporodowa?

Ja wiedziałam, że istnieje depresja poporodowa. Przygotowywałam się przed ponad 9 miesięcy na różne scenariusze. Do tego, że mogę nie móc karmić piersią, o szczepieniach dziecka. Rozmawiałam bardzo dużo z partnerem, który też jest medykiem, więc takie tematy były na porządku dziennym. Wiedzieliśmy oboje o depresji poporodowej, i o „baby bluesie”. Ale przeoczyliśmy ten moment u mnie. Dopóki ja nie wykrzyczałam, że tak potrzebuje pomocy, że coś jest nie tak i potrzebuję specjalisty to nie było mowy o depresji.

Wzięcie się w garść to nie jest remedium na wszystko

Dlaczego zdecydowałaś się mówić o swoich przeżyciach?

Jestem ratownikiem medycznym, więc stwierdziłam, że skoro jestem z zawodu medykiem to, że się tak wyrażę przykład idzie z góry. Muszę zacząć mówić o tym głośno, że depresja poporodowa nie tylko dotyka kobiety „no name”. Kobiety z depresją mają imię i nazwisko i dzięki temu, że to nagłośnie, ktoś znajomy powie: o słuchajcie, znam ją. I to właśnie będzie wiarygodne źródło.

Może dzięki temu pomogę kiedyś jakiejś kobiecie, która dzięki przeczytaniu czy usłyszeniu o depresji poporodowej podejmie decyzję leczenia. Podejmie chociaż próbę tego leczenia. Ja w swoim otoczeniu również mam dużo kobiet z depresją poporodową. Dopóki nie zaczęłyśmy się bliżej poznawać, spotykać to też żadna z nich o tym nie mówiła głośno.

Uważam, że nie ma tematów tabu, że tematy takich chorób i innych powinny być poruszane. Nie ma czego się wstydzić. Każdy człowiek choruje, jeżeli masz złamaną nogę, to czeka Cię operacja i leki, jeżeli masz złamane serce i coś się dzieje z Twoją psychiką, to tez musisz wziąć leki i nie odpuszczać. Wzięcie się w garść to nie jest remedium na wszystko.

Czy możesz już w pełni powiedzieć, że kochasz swoją córkę?

Tak. Teraz jestem bardziej cierpliwa i spokojna. Dostrzegam to, że córka się rozwija, jest bardziej komunikatywna i dużo łatwiej mi powiedzieć do niej: kocham Cię. Staram się jej to powtarzać, żeby też wiedziała, co to znaczy.

Więcej ciekawych materiałów w Ann:

0 Komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *