Pamięci Anny Iwaniuk: „Po co myśleć źle,  jak można dobrze”

Kilka razy dziennie powtarza sobie, że jest zdrowa – przez blisko 10 lat, skutecznie zaklinała rzeczywistość. Rak to walka. Przeszła ponad sto chemioterapii, niezliczoną ilość razy słyszała od lekarzy, że już nic nie da się zrobić, że pozostaje tylko leczenie paliatywne, ale ona tego nie słuchała. Za każdym razem znajdowała nowe leki, nowe terapie, nowe możliwości. 37. letnia wrocławianka, Anna Iwaniuk przekonywała, że to jak się czuje zależy też od niej samej, od jej sposobu myślenia. Miała wielu przyjaciół, lubiła dobre jedzenie, kochała swojego synka, który dwa lata temu pojawił się na świecie i jak mówiła-uratował jej życie. O swoim podejściu do raka i leczenia opowiedziała w Ann. 

Rak pojawił się jak miała 28 lat

Zaczęło się od guza w lewej piersi, który błyskawicznie się powiększał. W ciągu kilku tygodni urósł do 6 centymetrów. Okazało się, że to był bardzo agresywny rak. W tym wieku, to było zaskoczenie dla niej i dla lekarzy. Anna opowiada, jak usłyszała diagnozę i nie wiedziała co z sobą zrobić. Kiedy stanęła na dziedzińcu Dolnośląskiego Centrum Onkologii we Wrocławiu rozpłakała się. Nie wiedziała gdzie iść, co robić dalej, czuła się bezradna i zagubiona. Jednak ten stan nie trwał długo. Wiedziała, że ma zadanie do wykonania, trzeba było szybko zacząć działać. Wtedy też zaczęła pisać bloga Rak to burak.

Fragment bloga Rak to burak:

Nie bójcie się do mnie zadzwonić – nie siedzę w kącie i nie płaczę, można przy mnie mówić słowo na „r” i można wypytywać o szczegóły. Ten blog ma mi pomóc zrobić coś z masą wolnego czasu, który mam i może pomóc komuś kto tak jak ja na początku był zagubiony i kompletnie nie wiedział co ze sobą zrobić. Rak to nie wyrok. Rak to BURAK.

Z dziewczynami w podobnej sytuacji dzieliła się swoimi doświadczeniami, pokazywała, że jak wyrzucali ją drzwiami, to wchodzi oknem. Była chemioterapia, operacja, naświetlanie. Miało być dobrze, ale rak szybko wrócił. Mutował. Pierś pękła, guz miał już 10 centymetrów, wszystkie dotychczasowe, różne rodzaje  chemioterapii, nie zatrzymały nowotworu. Wtedy pierwszy raz usłyszała, że nic już nie da się zrobić. Zaklęła siarczyście, trzasnęła drzwiami i wyszła z gabinetu.  

Anna Iwaniuk niestety przegrała prawie 10-letnią walkę z rakiem. Zmarła 16 marca 2024 w wieku 37 lat /Fot. archiwum prywatne

Pojawiła się nadzieja

Anna wspomina pierwsze spotkanie z dr Aleksandrą Łacko. Lekarka miała ją zapytać czy chce żeby była łagodna, czy ma być szczera. Oczywiście wolała to drugie. Wtedy usłyszała, że nie ma już zbyt wielu możliwości, ale… trzeba poszukać czegoś nowego na świecie. Lekarka szukała badań klinicznych, które można by było wykorzystać. Zaczęło się szukanie w Polsce i na świecie. Kłopot polegał na tym, że większość tych programów jest dla osób, które dopiero zaczynają leczenie, a Anna była już po pięciu tak zwanych liniach leczenia.

Ratunkiem mogła być brachyterapia. To w skrócie polega na tym, że wbija się igły w guza i naświetla się go od środka. Miała termin wyznaczony na zabieg w jednym ze szpitali na Podkarpaciu. Jednocześnie pojawiły się badania kliniczne w Gdańsku, z których mogła skorzystać, pod warunkiem, że miałaby odpowiednią mutację genetyczną. Szybki wyjazd nad morze, pobranie krwi, wysłanie próbki za ocean i czekanie na wynik. Pojawił się jednak warunek, albo to amerykańskie, eksperymentalne leczenie, albo brachyterapia. Nie można stosować obu terapii.

Posłuchaj też: Magazyn Ann: „Wolałam nie ryzykować i nie czekać na raka” – mówi Katarzyna. Poddała się podwójnej mastektomii [PODCAST]

Sama miała zdecydować, od lekarzy usłyszała: niech pani wybiera. Znowu stanęła i się rozpłakała, jak wybrać, co będzie lepsze, skąd ma wiedzieć, ale znowu  szybko stanęła na nogi. Postawiła na badania genetyczne i ewentualny udział w badaniach klinicznych. Osiem dni później przyszły wyniki i okazało się, że nie ma mutacji genetycznej i nie kwalifikuje się do programu. Wydawało się, że wszystkie drogi są zamknięte, że nie ma już możliwości, ale…znowu pojawiło się ale. Znalazł się inny lekarz, który zdecydował się na operację, usunął całą pierś, z mięśniami, do żeber. Ten zabieg dał jej dwa i pół roku spokoju, życie bez raka. Chociaż od razu uprzedzano ją, że rak wróci. 

Metoda Simontona a rak

Wtedy Anna zdecydowała, że nie będzie robić kolejnych badań, bo skoro i tak nie ma dla niej żadnego leczenia, to nie ma sensu. Dwa lata nic się nie działo, wróciła do pracy, żyła jak zdrowa osoba. Ignorowała raka, postanowiła, że nie będzie o nim myśleć! Jak to możliwe? Pomogła metoda Simontona, która została stworzona dla osób przewlekle chorych. 

Anna pojechała na warsztaty, na których uczyła się jak panować nad swoimi myślami. 

Metoda Simontona ma na celu zmianę sposobu myślenia chorego oraz jego rodziny o chorobie nowotworowej, dając nadzieję i wiarę w wyzdrowienie. Wpływa również na sukces leczenia poprzez zmianę podejścia do życia, wyrabiając w pacjencie i jego bliskich umiejętności czerpania radości z dnia codziennego pomimo choroby. Dla przykładu każdego dnia wieczorem Anna miała powiedzieć na głos 10 fajnych rzeczy, które wydarzyły się w ciągu dnia. Na początku trzeba było się na tym koncentrować, wymyślać, pilnować, potem to stało się nawykiem. Do dziś te dobre myśli, same przychodzą na koniec dnia. Od lat nie myślę o niczym złym– przekonuje. 

Fragment bloga Rak to burak:

Nadchodzi w chorobie (oby w życiu jak największej ilości osób) taka chwila, kiedy słyszysz „jest Pan/Pani zdrowa” i cieszysz się. A z drugiej strony chwyta Cię lęk i strach „czy na pewno?”. Wsłuchujesz się w swój organizm bo dzisiaj już wiesz, że wtedy, kiedy wydawało Ci się, że wszystko jest ok okazało się, że masz raka. Tak było ze mną ponad rok temu. Miałam 28 lat masę planów i nieskończonych tematów. Wróciłam z wakacji i wyczułam guza. Kiedy dzisiaj o tym pomyślę jest to odległe jak planeta, z której pochodzi Superman i tak bliskie jednocześnie jak klawiatura na której stukam ten tekst.

Potem jednak przyszła spodziewana, kolejna wznowa

Kiedy poczuła ból w klatce piersiowej, jeszcze bez badań, domyśliła się, że to przerzuty. Guz w  śródpiersiu, w płucach i węzłach chłonnych. Rak mutował, robił się coraz trudniejszy do leczenia. Znowu usłyszała, że to by było na tyle, dotychczasowe leki nie działają, nowych nie ma i wszystkie możliwości zostały wyczerpane. No i znowu znalazł się sposób. Tym razem radioterapeuci zadziałali niestandardowo, zaproponowali duże dawki naświetlania. Podpisała zgodę na ewentualne powikłania i ryzyka, nie miała nic do stracenia. Wyniki nie były najlepsze.

Kolega namówił ją na …mszę uzdrawiającą. Poszła, pomyślała, że modlitwa nie może jej zaszkodzić. Bezpośrednio po tej mszy nic się nie wydarzyło, ale niedługo potem odebrała wyniki badania PET i okazało się, że guzy zniknęły! Nie było ich!. To miało być niemożliwe. Pokazała wynik lekarzom, wszyscy byli zaskoczeni, ale przyznali, że tak czasem, wbrew wszystkiemu się zdarza. Oczywiście natychmiast usłyszała, że rak na pewno wróci, ale póki co nie zamierzała się zamartwiać, to był czas radości. Tak było przez rok. 

Posłuchaj lub przeczytaj: Magazyn Ann: Po 7 latach mieszkania w szpitalu, żyjemy zwykłym życiem. To cudowne uczucie [AUDIO]

Fragment wpisu z mediów społecznościowych:

Budzisz się i wybierasz jaki będzie dzisiaj Twój dzień. Nie decydujesz o tym co się wydarzy (nie zawsze możesz) ale możesz wybrać to jak podejdziesz do dzisiejszych wydarzeń – co do siebie przyjmiesz, czym się przejmujesz, co wywoła Twoje emocje, co zignorujesz ile energii oddasz światu, a ile pozytywnych wrażeń, emocji będziesz pożytkować i przetwarzać na Swoją korzyść. Nie możemy zmienić rzeczywistości, ale możemy zmienić podejście do niej. Bo to zależy TYLKO I WYŁĄCZNIE OD NAS. Ja codziennie wybieram bycie szczęśliwą. Wybieram ignorowanie choroby. Wybieram cieszenie się z każdej chwili. Cudownego dnia! Mój już zaczął się wspaniale – Bo się zaczął!

Rok bez raka

Anna pracowała, żyła, cieszyła się każdym dniem. Pojawiła się nowa miłość. Jednak kolejne badanie TK pokazało guzy, zgodnie z zapowiedzią wróciły. Jednocześnie okazało się, że jest w ciąży. To nie było planowane, nie sądziła, że po 40 chemioterapiach może mieć dziecko, ale pomyślała, że tak ma być. Wcześniej nie myślała o macierzyństwie, nie było to jej marzenie, ale skoro tak się wydarzyło to znaczy, że tak miało być. Dziś mówi, że być może wtedy, właśnie ta ciąża, uratowała jej życie.

Anna czytała o tym, że organizm kobiety w ciąży z jednej strony jest obciążony, ale z drugiej mobilizuje się do stworzenia nowego życia i ma super moce. Postanowiła urodzić. Jak mówi, na początku lekarze podchodzili do tego sceptycznie, niektórzy mówili wprost, że mogę nie dożyć do końca ciąży, ale znowu znaleźli tacy, którzy powiedzieli, dobrze zrobimy to razem. Trzeba było na kilka miesięcy przerwać leczenie, chemioterapię można wziąć dopiero w trzecim trymestrze ciąży. Jeszcze przed porodem okazało się, że pojawił się nowy lek!

Nowy lek, nowa szansa

Światowe doniesienia mówiły, że nowy lek zarejestrowany w Stanach Zjednoczonych, to może być szansa dla takich chorych jak Anna. Niestety był bardzo drogi. Jedna dawka kosztowała sto tysięcy złotych, na miesiąc potrzebne były trzy. Na apel o pomoc odpowiedziało kilkanaście tysięcy osób, to był kolejny cud. Lek był skuteczny, na pewien czas, przez dwa lata pomagał. 

Lew też pomaga

Lew to nowy rozdział w życiu Anny. Najważniejsze, że urodził się zdrowy. Anna przyznaje, że dziecko dało jej nowe siły. Przyznaje, że była już zmęczona chorobą i nie wie czy bez tej świadomości, że ma syna, że jest mu potrzebna, miałaby tyle determinacji do walki z rakiem. To była jej największa motywacja, nowy sens życia. Na początku martwiła się, że może nie dać rady, albo nie będzie umiała opiekować się dzieckiem, ale miłość do synka dała jej nowe zdolności, umiejętności, siły. Nie wyobrażała sobie, że można aż tak kochać. 

Rak piersi
Fot. archiwum prywatne

Fragment bloga Rak to burak:

Jestem świadoma zagrożenia śmiercią jakie noszę pod bluzką. Czasami nawet chcę z kimś o tym porozmawiać, co będzie jeśli się nie uda. Chciałabym mieć w głowie wszystko ułożone, chciałabym, żeby w razie czego moi bliscy nie mieli zbyt wiele powodów do zmartwień, oprócz tego, że odeszłam. Ale nikt nie chce o tym ze mną gadać, i ja to rozumiem, ludzie wolą wypierać z głowy problem, to daje im złudne poczucie zniknięcia problemu. Jeśli nie będziemy rozmawiać o tym, że umrzesz, to nie umrzesz. Jeśli nie będziemy rozmawiać o przerzutach, to nie będziesz miała przerzutów itd. Swego czasu studiowałam etnologię, choć nie byłam prymusem to jeszcze co nieco pamiętam. Fachowo rzecz ujmując takie myślenie, jest „myśleniem magicznym”.

Przeczytaj też: Magazyn Ann: „Zaraz zemdleję”. Serce staje, a ja odpływam [AUDIO]

Rak nie pozwala o sobie zapomnieć

W grudniu zeszłego roku pojawiły się przerzuty do mózgu. Prognozy nie były najlepsze, a do tego trzeba było odstawić lek, który przez ostatnie miesiące pomagał, ale guzy w płucach nie rosły. Gdyby nie sterydy, po których puchnie, nie byłoby tak źle. Jeśli będą rosły trzeba będzie je usunąć operacyjnie, ale Anna liczy na to, że nie urosną, ma nowe leczenie, które może zadziałać. Jak mówi, nie ma sensu myśleć o najgorszym. I tak będzie jak ma być. Po co myśleć źle, jak można dobrze- dodaje.

Codziennie powtarza sobie, jak mantrę, że jest zdrowa i to jej pomaga. To są moje myśli i mój wybór. Anna ma wprawę w pozytywnym myśleniu. Jak tłumaczy, ludzie często mówią jej, że to jest trudne. Jej zdaniem trudne byłoby życie w ciągłym strachu. Wcale nie jest trudne myśleć dobrze. Oczywiście są dni kiedy jest trudno i płacze, ale nie zatrzymuje się nad tym dłużej niż to konieczne. Anna przekonuje swój organizm, że jest zdrowa. Teraz zamiast zamartwiać się pojechała z Lwem na wakacje. Zajmuje się dwuletnim synkiem, ma wielu przyjaciół, stara się celebrować każdy dzień. Nie lubi narzekać, docenia każdy dzień, każdą chwilę. Każdy dzień może być być piękny i stara się to zauważać. 

Czy jesteśmy w stanie wyzdrowieć dzięki własnym myślom?

Anna o swoich przemyśleniach pisze na blogu Rak to burak i w mediach społecznościowych. Jeden z jej wpisów o sile umysłu:

(fragment) – Skoro człowiek lub zwierzę może umrzeć z powodu przekonania lub strachu, to czy jesteśmy w stanie wyzdrowieć dzięki własnym myślom?

Widziałam już ludzi umierających przez depresję albo poddających się chorobie z powodu strachu lęku i smutku. Nie wiem czy odwrotne myślenie może uzdrowić, ale pomaga. I nie, nie jest trudno myśleć o miłych rzeczach, nawet kiedy wokół wszystko się sypie. Trudno jest żyć w ciągłym strachu, lękając się wszystkiego bez powodu. Moje myśli są MOJE i tylko ja je tworzę i tylko ja mogę je zmienić. To jest naprawdę proste. Ludzie pytają jak to robię, że mimo choroby potrafię żyć pełną piersią, nie załamuję się i nie poddaję.

Ja im mówię jak to zrobić, a oni mówią, że „nie potrafią” nawet nie próbując.

Nie naprawię świata, ale mogę wciąż pracować nad sobą. Mogę wciąż żyć pięknie, mimo wszystko. I to robię. Jestem i będę i zrobię swoją głową ile się da.

Dziś są moje 37 urodziny, a ja jestem tym szczurem, który wierzy, że przeżyje mimo NIESPRZYJAJĄCYCH WARUNKÓW. O raku dowiedziałam się niedługo po 28 urodzinach i wtedy chciałam dożyć 30. Dziś chcę dożyć wnuków i nie biorę pod uwagę innych scenariuszy! Kocham życie i życie kocha mnie.

Autorka: Elżbieta Osowicz, Ann Asystent Zdrowia

Przeczytaj, posłuchaj w Ann:

1 Komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Milka
Pani Ania zmarła kilka dni temu, niestety.
Pani Ania zmarła kilka dni temu, niestety.