Chcesz być szczęśliwa? To bądź! – Karolina nie skupia się na tym co straciła, tylko na tym co ma

Autorka: Elżbieta Osowicz, Ann Asystent Zdrowia

Karolina Sierakowska ma 43 lata, mieszka w Lądku Zdroju. Od wielu lat organizuje Międzynarodowy Festiwal Tańca. Wszyscy się znają, a Karolina jest w tym miasteczku postacią, której trudno nie zauważyć. Urodzona optymistka, pełna energii i pozytywnego myślenia, chociaż w jej życiu zdarzają się rzeczy dramatyczne. Podnosi się i idzie dalej. W rozmowie z Ann opowiada jak ważny w życiu jest optymizm. Mimo i wbrew chorobie.

Choroba jest poważna. Wojna w Ukrainie jest poważna. Ja mogę być niepoważna, a jak jeszcze ktoś przy okazji się uśmiechnie do mnie albo do siebie, to jeszcze lepiej. Ja nie przyjeżdżam tu po truciznę, która zatruje mój organizm. Przyjeżdżam tu po zdrowie. I to działa. W ostatnim badaniu po raku nie ma śladu. Wiem, że będzie dobrze.

Kolorowe, długie kolczyki, tęczowa chusta i łysa głowa. Karolina rzuca się w oczy na korytarzu Kliniki Hematologii, Nowotworów Krwi i Transplantacji Szpiku we Wrocławiu. Młoda kobieta, z pięknym makijażem i zaraźliwym uśmiechem. To nie jest standard w tym miejscu. A jeszcze do tego, kiedy odwraca się ode mnie, żeby poprowadzić mnie na miejsce naszego spotkania, na jej głowie widzę świnkę Peppę.

Jak to? Co sobie o tobie ludzie pomyślą, to nie jest niepoważne?

Jest– szybko odpowiada Karolina- ale dlaczego mam być poważna? Dookoła nas jest tyle poważnych rzeczy.

Na zdjęciu Karolina, bohaterka artykułu, w kolorowym kwietnym wianku na głowie.
fot. arch. prywatne
Pobierz bezpłatną aplikację Ann Asystent Zdrowia i zadbaj o swoje zdrowie już dziś!

„Jak się kocha życie, to łatwiej żyć”- to jedna z myśli zacytowana za Danutą Szaflarską

Karolina kocha życie. Ma wokół siebie ogromne grono przyjaciół i znajomych, którzy wspierali i wspierają ją w trudnych chwilach. Wie, że nie jest sama. Na Facebooku ma ponad dwa tysiące znajomych i chociaż często nie traktuje się tych znajomości zbyt poważnie, to w przypadku Karoliny, jest to grupa osób, która w namacalny sposób daje jej siłę.

Kiedy w środku szalejącej pandemii koronawirusa, w szpitalu umierał jej świeżo poślubiony mąż Paweł, wspierało ich tysiące ludzi. Wysyłali dobrą energię, którą ona w jakiś metafizyczny sposób odczuwała.

Nowe serce dla Pawła przyszło za późno, nie przeżył operacji. I można się było wtedy załamać, ale Karolina wiedziała, że będzie żyć dalej i tak jak ustalili z Pawłem, będzie szczęśliwa. Szybko opracowała swoją metodę radzenia sobie z bólem po stracie. Płakała, ale tylko 30 sekund dziennie, nie więcej. Te 30 sekund było potrzebne, żeby nie trzymać w sobie żalu. Kilka miesięcy później poznała Krystiana. I zakochała się.

fot. arch. prywatne

„Mówi się, że przed wejściem do morza rzeka drży ze strachu”

Ale jak to, dopiero co straciłaś męża, powinnaś być smutna i chodzić w czerni. Właśnie zostałaś wdową. Nie bałaś się takich oczekiwań?

Był taki moment, ale to był mój strach i moje obawy. Jak przestałam tak myśleć, to strach zniknął. Paweł wiedział, że umiera, nie chciał żebym pochowała się razem z nim. Ja wiedziałam, że nie będę sama. Pamiętam jak mój przyjaciel powiedział mi, że jak będę chciała być z kimś, to będę musiała wyjechać z Lądka, bo przecież kto zostawi swoje życie i przyjedzie tutaj.

I się okazało, że on mi spadł z nieba, on był z Lądka. Był dużo młodszy ode mnie. Na początku wymyślałam przeszkody, ale kiedy przestałam to robić, okazało się, że mogę być szczęśliwa i nie przejmować się tym co pomyślą inni. Inni mają swoje sprawy i nie jest dla mnie ważne co myślą o mnie. Pewnie zresztą nie myślą, bo zajmują się sobą. To banalnie proste, ale musiałam, to sobie głośno powiedzieć, że nie żyję dla nich, tylko dla siebie.

Mówi się, że przed wejściem do morza rzeka drży ze strachu.
Spogląda wstecz na ścieżkę, którą przebyła, ze szczytów gór, długiej krętej drogi przecinającej lasy i wioski.
A przed sobą widzi ocean tak ogromny, że wejście tam wydaje się niczym więcej niż zniknięciem na zawsze.
Ale nie ma innej drogi.
Rzeka nie może wrócić.
Nikt nie może wrócić.
Cofnięcie się jest niemożliwe.
Rzeka musi podjąć ryzyko przedostania się do oceanu, ponieważ tylko wtedy strach zniknie, ponieważ tam rzeka będzie wiedziała, że nie chodzi o to, aby zniknąć w oceanie, lecz o to, by stać się oceanem.
Khalil Gibran

„Pierwsza moja reakcja to było wypieranie”

Jak dowiedziałaś się, że masz raka?

Zaczęło się od powiększonych węzłów chłonnych na szyi. Pojawiły się z dnia na dzień. To był sierpień 2022 roku. Poszłam do lekarza: angina. No dobrze, trzeba poleżeć kilka dni. Przeszło. Potem mnie ugryzł kleszcz. A to pewnie przez tego kleszcza się źle czuję. Tak to trwało do grudnia i powiększone węzły zniknęły. No to znaczy, że wszystko w porządku. W styczniu węzły znowu były powiększone. Wtedy już zaczęła mi się zapalać lampka czerwona.

Trochę to trwało, minęło prawie pół roku.

Przynajmniej już wiedziałam, że trzeba poszukać przyczyny. Koleżanka, która pracuje w laboratorium, zrobiła mi badanie krwi i wyszło, że mam mononukleozę. Opis pasował do moich objawów. Znalazło się wytłumaczenie, trochę mnie to uspokoiło. Pojechałam do zakaźnika i pani doktor powiedziała, że to trzeba diagnozować pod kątem chłoniaka. Pierwsza moja reakcja to było wypieranie. Chociaż przy okazji zrobiłam bardzo dużo dobrych rzeczy dla siebie. Przygotowałam się psychicznie, zrobiłam detoksy całego organizmu. Myślę, że dzięki temu dziś bardzo dobrze znoszę chemię.

Ale kiedy przyszło potwierdzenie?

Potwierdzenie przyszło w czerwcu.

fot. arch. prywatne

„Myślę, że pomaga moje nastawienie”

Znowu długo?

No dość długo broniłam się przed diagnozą. Trochę to tłumaczę tym, że ja się świetnie czułam. Nic mnie nie bolało, nie było żadnych niepokojących objawów. Zrobiłam mnóstwo badań i co ciekawe wszystkie moje wyniki były idealne. Dzisiaj dopiero wiem, że mogą być idealne, zanim będą złe. Do hematologa trafiłam dopiero w kwietniu, po tym jak powiększyły mi się węzły chłonne nad obojczykami.

Później miałam pobranie tkanki do badania histopatologicznego i bardzo szybko miałam wynik. Nie było już wątpliwości, to był chłoniak Hodgkina. Jest to dość rzadko występujący nowotwór krwi, ale szczęśliwie dla mnie świetnie się leczy. Wyleczalność jest między 70 a 95 procent. Po pierwszej chemii, moje węzy chłonne, tak naprawdę zniknęły. To był taki znak, że leczenie działa. Po czwartej chemii miałam PET kontrolny, który był czysty. No i teraz się leczymy tylko po to, żeby on nigdy nie miał ochoty do mnie wrócić.

Ile tych chemii ma być?

Dwanaście, czyli sześć cykli. Teraz jesteśmy w trakcie ósmej, czyli już z górki. Dobrze je znoszę. Myślę, że pomaga moje nastawienie. Ja tu przyjeżdżam nie po truciznę, tylko po nektar i ambrozję, która sprawi, że za chwilę będę całkowicie zdrowa. Przy pierwszej chemii się popłakałam, nie dlatego że mnie bolało, tylko dlatego, że byłam wdzięczna za to, że ktoś wreszcie mnie leczy.Oczywiście były też skutki uboczne. Po jednej z chemii miałam gigantyczny refluks, ale poszłam po pomoc do gastrologa. I pomógł. Potem były bóle neuropatyczne rąk. To było trudne do zniesienia, ale znowu, pomógł neurolog. Nie zgadzałam się z tym, że jak jest chemia, to musi boleć. Szukałam pomocy i ją znalazłam. Teraz tak mam dobrane leki, że ostatnią chemię przeżyłam bez grama bólu.

Pobierz bezpłatną aplikację Ann Asystent Zdrowia i zadbaj o swoje zdrowie już dziś!

Bez peruki

Dumnie nosisz łysą głowę, nie ukrywasz się. Akceptujesz to, że nie masz włosów?

Teraz tak, ale nie od razu tak było. Na początku, nie myślałam o tym, że mam chłoniaka i mogę umrzeć. Bardziej martwiło mnie to, że stracę włosy, długie włosy. To na szczęście trwało krótko. Dziś już nawet nie wiem o co mi wtedy chodziło. Pojawił się też na mojej drodze cudowny człowiek, osteopata, który powiedział mi, że mam robić ćwiczenia oddechowe. Wtedy zrozumiałam, że najważniejsze w życiu, poza miłością i wdzięcznością, jest spokój. Jak zaczęłam nad tym pracować, to sobie uświadomiłam, że ja nie chcę niczego udawać. I nie będę udawać, że mam włosy.

fot. arch. prywatne

Nie będę nosić peruki. Ja jestem po prostu łysa. Nie będę udawać, że mam włosy. Nie mam i już. Co to zmieniło w moim życiu? No może to, że myję głowę, z suszeniem, 3 minuty. Śmiałam się, że przecież mam brwi i rzęsy. No, ale to nie trwało długo. Szybko straciłam brwi i rzęsy. I co wtedy zrobiłam? Powiedziałam sobie: dobrze będę nosić okulary, bo oczy bez rzęs nie są za dobrze chronione przed wiatrem czy zimnem. Tyle.

Ciągle powtarzasz: wszystko będzie dobrze. To twoja mantra?

Czasami ktoś ze znajomych mówi mi: Ciebie już tyle rzeczy w życiu spotkało chciałabym, żebyś ty w końcu była szczęśliwa. I ja odpowiadam: ale ja jestem szczęśliwa. Ja nie przestałam być szczęśliwa, bo mi umarł mąż, bo mi się mieszkanie spaliło, bo miałam poważny wypadek samochodowy, a teraz jestem na chemii. Jestem codziennie szczęśliwa, każdego dnia, jak wstaję, to jestem szczęśliwa.

„Wdzięczność otwiera pełnię życia”

Niektórzy mogą w to nie wierzyć, myśleć, że coś udajesz.

Ja już nic nie udaję. Pomogła mi terapia. Moja przyjaciółka pomaga mi wymiatać śmieci z mojej głowy i z mojego życia. Wyrzucam złe, niepotrzebne myśli, bo my najwięcej udajemy przed samym sobą. I na terapii właśnie doszłam do takiego etapu, że niczego przed sobą nie muszę udawać. Już mnie nie interesuje ile jest tego, czego nie mam. Skupiam się wyłącznie na ogromie tego, co zostało mi dane. Chcesz być szczęśliwa? – to bądź.

„Wdzięczność otwiera pełnię życia. Sprawia, że to, co mamy wystarcza. Zmienia opór w akceptację, chaos w porządek, konfuzje w klarowność. Może zamienić posiłek w ucztę, mieszkanie w dom, obcego w przyjaciela. Wdzięczność nadaje sens przeszłości, przynosi pokój dzisiaj i tworzy wizję jutra”
Melody Beattie

Serwis / aplikacja Ann dokłada wszelkich starań, aby treści składające się na zawartość serwisu były ścisłe i poprawne. Prezentowana treść jest dostarczana jedynie w celach informacyjnych lub edukacyjnych. W żadnym zakresie nie zastępuje i nie może być utożsamiana z konsultacją czy poradą lekarską.

Więcej ludzkich historii w Ann:

0 Komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *