Bezdomne kobiety. Niewidzialne ofiary. „Gwałty prawie nigdy nie są zgłaszane” [MAGAZYN ANN]

Trudno jest nie reagować, kiedy rozmawiam z bohaterką i widzę, że jest w przemocowym związku. A to widać, bo ma podbite oko albo posiniaczone ręce. Najtrudniejsze było to, żeby nie powiedzieć tej kobiecie: „uciekaj” – opowiada Sylwia Góra, autorka książki „Kobiety, których nie ma. Bezdomność kobiet w Polsce”.

Ewelina Lis, Ann Asystent Zdrowia: O czym marzą bezdomne kobiety?

Sylwia Góra: Jedna z moich bohaterek marzy o wyprawie do Meksyku. To kobieta, która z przerwami spowodowanymi bólami kręgosłupa, zawsze pracowała. Nie zarabiała jednak na tyle dużo, aby móc wynająć samodzielnie mieszkanie w Katowicach. Od lat mieszka w ośrodku dla bezdomnych kobiet i od lat odkłada pieniądze z nadzieją, że w końcu poleci do tego kraju. Ta historia najbardziej zapadła mi w pamięć, bo to była jedyna kobieta, która przyznała, że marzy o czymś innym niż własne mieszkanie czy na przykład pogodzenie się z rodziną.

Polub nas w mediach społecznościowych i zainstaluj darmową aplikację Ann Asystent Zdrowia. Zaawansowane funkcje Ann dostępne wyłącznie dla zarejestrowanych użytkowników.

A czy kobiety żyjące na ulicy marzą o tym, żeby czuć się bezpiecznie?

To bardzo trudny temat. Bezdomne kobiety, które żyją na ulicy szybko znajdują partnera, często niestety przemocowego, który gwarantuje im minimum bezpieczeństwa w tym środowisku. Na ulicy czeka na nie bowiem wiele odmian przemocy: psychiczna, fizyczna, ekonomiczna, seksualna. Najtrudniejsze było dla mnie zadawanie pytań dotyczących właśnie przemocy seksualnej. Starałam się poruszać ten temat najdelikatniej, jak się da, wiedząc jednocześnie, że wiele z tych kobiet doświadczyło takiej przemocy.

Nigdy nie dostałam odpowiedzi wprost. Najczęściej mówiły: „ja czuję się bezpiecznie, mam tutaj partnera czy kolegę i dzięki temu nikt się do mnie nie zbliża”. Kobiety żyjące na ulicy bardzo często są uwikłane w relacje z innym, również bezdomnym mężczyzną i godzą się na przemoc z jego strony, żeby sprawcą była tylko jedna znajoma osoba. Brzmi to brutalnie, ale to forma zabezpieczenia, bo na ulicy bezdomna kobieta bez takiego „wsparcia” może być zaatakowana właściwie z każdej strony. Dla nich doświadczanie przemocy od bliskiej osoby jest lepsze niż od licznych obcych. Jest znajoma, można do niej przywyknąć.

Znajoma przemoc

Część z tych kobiet to ofiary gwałtów.

To prawda. I te gwałty prawie nigdy nie są zgłaszane. Kobiety w kryzysie bezdomności, które niekoniecznie ładnie pachną czy są ładnie ubrane, nie zgłaszają takiej przemocy, bo zakładają, że i tak nikt im nie uwierzy. Nie mają zaufania do instytucji publicznych, bo wielokrotnie się na nich zawiodły. To jest tak trudny temat, że rzadko się zdarza, aby zgwałcona bezdomna kobieta zgłosiła to choćby streetworkerce czy streetworkerowi, czyli osobom, które starają się im pomóc, jeśli nie przebywają w ośrodku. Najczęściej bezdomne ofiary przemocy seksualnej opowiadają o tym, co się stało innej bezdomnej kobiecie i dopiero wówczas te informacje mają szansę zostać przekazane dalej. I dzięki takim relacjom wiemy, że to się zdarza w każdym mieście. Streetworkerki i streetworkerzy angażują często organizacje zajmujące się pomocą ofiarom przemocy seksualnej, aby zachęcały bezdomne kobiety, żeby te zgłaszały gwałty na komisariatach. Myślę jednak, że to długa i trudna droga.

Bez przymusu

A co się dzieje, kiedy bezdomna kobieta zachodzi w ciążę?

Sporo miejsca poświęcam w książce ciąży na ulicy, która jest planowana bądź nie, czasem jest wynikiem przemocy seksualnej, gwałtu. Przypomnijmy sobie artykuły o dzieciach znalezionych w śmietnikach. To są bardzo medialne przypadki, ale prawda jest taka, że nie ma podstawy prawnej, która pomogłaby w tej sytuacji. Kiedy kobieta znajdzie się z dzieckiem na ulicy i nie chce iść do domu samotnej matki, to wtedy zagrożone jest zdrowie i życie tego dziecka i najczęściej trafia ono do pieczy zastępczej.

Cały artykuł dostępny za darmo wyłącznie w aplikacji Ann Asystent Zdrowia. Do pobrania bezpłatnie w Google Play i App Store.

Natomiast kiedy bezdomna kobieta jest w ciąży, to owszem można jej zaproponować pobyt w domu samotnej matki, ale nikt nie może jej zmusić, żeby tam zamieszkała. Tak samo jest z kobietami uzależnionymi od alkoholu czy środków psychoaktywnych, które dowiadują się o tym, że są w ciąży. Nikt nie może ich zmusić, aby trafiły do ośrodka czy na odwyk. Kolejnym problemem jest dostęp do opieki ginekologicznej. I on dotyka wszystkich bezdomnych kobiet, które są nieubezpieczone.

Przez całe miasto do łaźni

Kolejny problem to dostęp do środków higienicznych w czasie menstruacji. Jak można poradzić sobie z miesiączkowaniem żyjąc na ulicy?

Brakuje podpasek, wkładek i tamponów. Kiedy kobieta zbiera pieniądze w publicznym miejscu, to wielu osobom wydaje się, że to na pewno na alkohol. A okazuje się, że kobiety żyjące na ulicy często proszą o pieniądze nie na piwo czy jedzenie, a właśnie na zakup środków higienicznych. Oczywiście mówimy o bezdomności ulicznej, bo w schroniskach takie rzeczy są zazwyczaj dostępne. Utrzymanie higieny to spora logistyka. W Warszawie łaźni, gdzie osoby w kryzysie bezdomności mogą wziąć prysznic, jest zaledwie kilka, zdarza się, że muszą przejechać całe miasto, aby się wykąpać. A dodajmy, że takie osoby są też często wyrzucane ze środków komunikacji miejskiej, bo brzydko pachną. A kto wie, być może jadą do łaźni? To jest kwestia, która wymaga przemyślenia. I rozwiązania.

Odleżyny na śmietniku

Są takie kobiety, które cierpią, bo nie są w stanie się ruszyć.

To prawda. Jedna z moich bohaterek, kobieta z Krakowa, nie wstawała z kanapy od dłuższego czasu i pojawiły się u niej ogromne odleżyny. Cierpiała na otyłość, bolały ją nogi. Nie była ubezpieczona, więc mogła liczyć w zasadzie tylko na pomoc wolontariuszy z Przystani Medycznej, którzy przyjeżdżali i opatrywali rany. Ona przebywała tuż obok bloku, w którym mieszkała przez dziesięć lat. Po eksmisji nie miała funduszy na wynajęcie czegoś nowego i „zamieszkała” na osiedlowym śmietniku. To jedna z niewielu sytuacji, gdzie była ogromna pomoc sąsiadów, którzy przynosili jej często herbatę czy coś ciepłego do jedzenia.

Wysłuchać, nie oceniać

Widok wzruszający i przerażający.

Trudno nie przeżywać sytuacji, w której rozmawia się z osobą leżącą na kanapie, niedaleko śmietnika, z odleżynami i do tego często na mrozie. Trudno jest nie reagować, kiedy rozmawiam z bohaterką i widzę, że jest w przemocowym związku. A to widać, bo ma podbite oko albo posiniaczone ręce. Najtrudniejsze było to, żeby nie powiedzieć tej kobiecie: „uciekaj”. Moim zadaniem było jednak ich wysłuchanie, a nie ocenianie wyborów życiowych, które podjęły. W czasie interwencji ze streetworkerkami albo streetworkerami nauczyłam się, że można i należy namawiać osoby w kryzysie bezdomności, aby spróbowały życia np. w ośrodku albo noclegowni, ale kiedy odmawiają, to nie można ich zmusić do przyjęcia takiej pomocy. To jest lekcja, którą odrobiłam przez blisko dwa lata pracy nad książką.

Bez ubezpieczenia, bez leczenia

Ale są też momenty, kiedy udaje się komuś pomóc.

I to są najszczęśliwsze momenty. W Krakowie była kobieta w kryzysie bezdomności, która mieszkała w garażach. Kiedy zachorowała na nowotwór piersi, była namawiana przez streetworkerów i strażników miejskich, aby zostawiła swojego agresywnego partnera i poszła do ośrodka dla kobiet doświadczających przemocy, który pomógłby jej włączyć się do systemu leczenia nowotworów. Bez ubezpieczenia i pomocy ośrodka zrobienie darmowych badań czy podanie jakiejkolwiek terapii jest praktycznie niemożliwe. I ona w końcu trafiła do tej placówki. Nie wiem, czy na chwilę, czy na stałe, ale to było bardzo miłe uczucie, kiedy pojechaliśmy na miejsce i jej nie zastaliśmy.

Pobierz i zainstaluj bezpłatną aplikację Ann Asystent Zdrowia i przeczytaj więcej wywiadów!

Depresja się pogłębia

Tracą przez to mieszkania?

Zdarza się. W Kluczach w województwie małopolskim rozmawiałam z dziewczyną, która miała około 40 lat. Po liceum, czyli na początku lat dwutysięcznych, pojechała do Anglii, aby zarobić trochę pieniędzy, wrócić i mieć na kupno domu, usamodzielnienie się. Start na wyspach miała bardzo dobry. Pracowała tam jako kelnerka w restauracjach, sprzątaczka czy recepcjonistka w hotelach, ale problemy psychiczne były coraz większe. Pojawiła się depresja, która z każdym miesiącem się pogłębiała. Udało jej się dostać do angielskiego psychiatry, który przepisał jej leki, ale jej stan się pogarszał. Przestała chodzić do pracy, straciła ubezpieczenie, a skoro nie miała ubezpieczenia, nie mogła korzystać z opieki lekarza, który przepisywał jej leki. W ten sposób „wylądowała” na ulicy w Londynie.

Potem doszły jeszcze epizody schizofrenii. W bardzo złym stanie trafiła najpierw do szpitali psychiatrycznych, a potem w zasadzie obce jej małżeństwo Amerykanów ściągnęło ją do Polski. Ona nie wróciła do rodziny, bo nie chciała być ciężarem dla matki, która poważnie chorowała. Nie wróciła do rodziny także dlatego, że było jej wstyd, że pojechała po lepsze życie, a wraca z niczym. Podczas pobytu w Anglii cały czas wierzyła, że jednak uda jej się wrócić do pracy, wyjść z bezdomności.

Najpierw dach nad głową

A druga historia?

To historia z Gdańska. Przypadek głębokich zaburzeń, m.in. choroby afektywnej dwubiegunowej i schizofrenii, które „zaprowadziły” tę kobietę na ulicę na blisko dwadzieścia lat. Moja bohaterka dbała o swoje zdrowie dopóki żyła jej matka, która pilnowała, żeby córka brała leki. Kiedy matka zmarła, przestała radzić sobie z życiem, czyli z płaceniem rachunków i codziennym funkcjonowaniem. Została eksmitowana. Wylądowała na ulicy, bez jakiejkolwiek pomocy. Dopiero po kilkunastu latach trafiła do programu Housing First i dostała dach nad głową.

Bezdomność, uzależnienia, zaburzenia

Na czym polega ten program?

W Polsce mieszkanie jest ostatnim punktem, na jaki mogą liczyć osoby w kryzysie bezdomności. Mogą korzystać z ogrzewalni, noclegowni, mieszkać w schroniskach dla osób bezdomnych, mieszkaniach chronionych, wspomaganych, treningowych. Program Housing First zakłada coś odwrotnego – w pierwszej kolejności trzeba dać takim osobom własne mieszkanie. Ten program narodził się w latach 90. XX wieku w USA, a potem rozwinął także w Europie. W Warszawie, Gdańsku i we Wrocławiu pomagał w ostatnich latach osobom, które były w najdłuższej bezdomności, czyli powyżej pięciu lat, borykającym się z uzależnieniami czy zaburzeniami psychicznymi. Takich osób jest najwięcej i najtrudniej jest im pomóc.

Malutkie mieszkanie

Jakie były efekty?

Udało się pomóc wielu osobom. Na przykład kobiety w kryzysie bezdomności z różnymi zaburzeniami, wprowadzały się do malutkiego mieszkania, miały asystentkę, przychodził do nich psycholog, opiekował się nimi psychiatra, który dobierał odpowiednie leki. Wiadomo, że one nigdy się całkowicie nie usamodzielnią, nie wrócą na rynek pracy, ale nie będą już mieszkać na ulicy. Mają malutkie, bezpieczne mieszkania i sztab ludzi do pomocy. Niestety, nie wiadomo czy ten program będzie w najbliższych latach kontynuowany w Polsce.

Przezroczyste

Ile jest bezdomnych kobiet w Polsce?

Około pięciu tysięcy. I najczęściej pozostają one, mimo tej liczby, niewidzialne. To kobiety, które mijamy na ulicy często każdego dnia. To te, które przycupnęły na ławce w galerii handlowej, drzemią na dworcach autobusowych i kolejowych, na ławkach w parku i w działkowej altanie. One tam są i zawsze tam były. Ale przezroczyste. Nie mają kolorów, twarzy, nie wzbudzają żadnych emocji. Pozostają właśnie niewidzialne.

Więcej bezdomnych kobiet

Jak to się stało, że ja zauważyłaś?

Zaczęło się od przypadkowej rozmowy. Kilka lat temu spotkałam na dworcu PKP starszą panią, która przyznała, że tam nocuje. Dodała, że nie ma innego miejsca, że tam jest najcieplej, najwygodniej. Ten widok mógł zaskakiwać, bo kiedy myślimy o osobie w kryzysie bezdomności wyobrażamy sobie osobę brudną czy brzydko pachnącą, a ta pani nie była zaniedbana. Miała na sobie kilka warstw ubrań, ale to da się wytłumaczyć tym, że osoby starsze mają inne poczucie zimna. Po tamtej rozmowie zaczęłam zauważać coraz więcej takich kobiet. Nie wiem, dlaczego nagle je zobaczyłam, zaczęłam się im uparcie przyglądać, wyszukiwać je we wszystkich miejscach, w których się znalazłam. Szukałam pierwiastka, który by je wszystkie połączył.

Wstyd

Znalazłaś?

Każda historia jest inna. Moje bohaterki z różnych powodów trafiały na ulicę. Wspólnym mianownikiem wielu historii jest jednak wstyd, że im nie wyszło, że popełniły błąd lub szereg błędów.

Wysłuchane

Ciężko było je namówić na rozmowę?

Nie. Po dwóch latach pracy nad książką mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że osoby w kryzysie bezdomności, zwłaszcza kobiety, to osoby bardzo samotne, które z jednej strony czują ogromny wstyd w związku ze swoją sytuacją, ale ze względu na to, że są niewidzialne, to chcą być wysłuchane. W zasadzie nie spotkałam się podczas pracy nad książką z sytuacją, żeby ktoś nie chciał rozmawiać. Myślę, że bycie wysłuchanym mogło mieć dla nich ogromną wartość.

Radość z nowego dnia

A czy rodziny tych kobiet były obecne w ich opowieściach?

Często jest tak, że one wstydzą się tak bardzo, że rodzina nawet nie wie, że matka, córka czy siostra śpi w ośrodku, noclegowni czy na ulicy. Ale czasem jest wręcz odwrotnie. Jedna bohaterka szczególnie zapadła mi w pamięć. Jest z Dąbrowy Górniczej, jej mąż zginął, kiedy ich syn miał trzy lata. Jej dom na wsi nie nadawał się do mieszkania, a jej nie było stać na remont. Wychowywała dziecko w trudnych warunkach, dziś syn jest dorosły. Mieszka z żoną i córeczką w dwupokojowym mieszkaniu, w którym dla jego matki nie ma miejsca. Podobno zbiera pieniądze, aby wyremontować ich dom rodzinny.

A ona śpi w noclegowni, bo za schronisko – co warto podkreślić – trzeba płacić, a ona nie chciała. Wchodzi tam wieczorem, wychodzi rano i cały dzień spędza gdzieś na ulicach. Ta historia zapadła mi w pamięć, bo syn zdaje sobie sprawę z sytuacji matki i na nią przystaje. Zastanawiałam się, jaka jest jego perspektywa? Bo tak naprawdę tego nie wiemy. Może z jego perspektywy ta kobieta wcale nie była tak dobrą matką, jak sama opowiada. Tego nie wiem i nie oceniam.

Są też kobiety, które w dzieciństwie były ofiarami przemocy ze strony bliskich i jako dorosłe osoby nie utrzymują z nimi kontaktu, więc nie mają gdzie wracać. Bardzo szybko wchodzą za to w przemocowe związki. Były też sytuacje, kiedy kobiety przez lata żyły w nieformalnym związku i nagle umierał ich partner, a one traciły prawo do mieszkania, bo nie były spokrewnione z mężczyzną. Przez dalszą rodzinę partnera zostały po prostu „wystawione” za drzwi. Są też takie, które mają dużo optymizmu mimo trudnej sytuacji, ale też niczego nie oczekują. Mieszkają w ośrodkach i cieszą się z każdego nowego dnia.

Silna psychika kobiet bezdomnych

Dużo empatii jest w twojej książce, zarówno w stosunku do bohaterek, jak i pracujących z nimi osób.

Praca streetworkerki czy streetworkera to jeden z najtrudniejszych zawodów pomocowych, gdzie trzeba mieć bardzo silną psychikę. Niestety, nie każdemu da się też pomóc. Nie każdy chce tę pomoc przyjąć, czasem musi do niej dojrzeć. To jest coś, co wielu osobom nie mieści się w głowie. Ale nie można nikogo zmusić do swojej wizji pomocy, nawet jeżeli kosztuje nas to złe samopoczucie.

Złe decyzje

Bezdomność to wybór?

To największy mit. Drugi jest taki, że bezdomność to sposób życia. Napisałam tę książkę, żeby pokazać, że tak nie jest, że najczęściej droga do bezdomności jest o wiele bardziej skomplikowana. Bezdomność może być wynikiem podjęcia szeregu złych decyzji, może wiązać się z czynnikami zewnętrznymi, ale na pewno nigdy nie jest wyborem.

Rozmawiała Ewelina Lis, Ann Asystent Zdrowia

Przeczytaj więcej w ANN:

Sylwia Góra – kulturoznawczyni, literaturoznawczyni, doktorka nauk humanistycznych, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, autorka książki „Ewa Kierska. Malarka melancholii”, animatorka kultury, współorganizatorka Festiwalu Dekonstrukcji Słowa Czytaj!, miłośniczka literatury pisanej przez kobiety oraz biografii nieznanych i zapomnianych artystek. Stale współpracuje z Kulturą Liberalną.

0 Komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *