– Zadajmy sobie pytanie, czy nie organizujemy dziecku zajęć tylko po to, żeby ono nie myślało o wojnie i ginących ludziach. Bo jeżeli takie jest podłoże, to sprawa jest spalona. Będzie z nami układało puzzle, ale w środku będzie spięte. Nie da się ominąć etapu, w którym rozmawiamy o emocjach – mówi Przemysław Staroń, psycholog z Uniwersytetu SWPS, Nauczyciel Roku 2018, nominowany do Global Teacher Prize, autor bestsellerowej serii „Szkoła bohaterek i bohaterów, czyli jak radzić sobie z życiem”.
Wojna w Ukrainie: Dzieci nie powinny słyszeć kłamstw
Ewelina Lis, www.Ann-Zdrowie.pl: Co odpowiedzieć, kiedy dziecko pyta: „Czy u nas też będzie wojna”?
Przemysław Staroń, psycholog, Uniwersytet SWPS: Podstawowa zasada jest taka, żeby nie kłamać. A kłamstwem będzie, jeżeli mu powiemy, że nie będzie wojny. Bo my nie wiemy, czy jej nie będzie. Szczerze? Jeżeli pada pytanie: „mamo, czy będzie wojna?, można odpowiedzieć: „kochanie, nie wiem”. Bo to jest jedyna prawdziwa odpowiedź, której jesteśmy w stanie udzielić.
Ale to nie jest odpowiedź, która dziecko uspokoi.
Oczywiście, bo samo powiedzenie „nie wiem” to za mało. Nie można na tym poprzestać. Nie można też udawać, że tego tematu nie ma. Zapewnianie, że wszystko będzie dobrze, albo nieporuszanie kwestii wojny w Ukrainie to dwie najgorsze strategie, jakie można zastosować. Dlaczego? Bo dzieci więcej kumają, niż nam się wydaje.
Dobrze. Mówimy „nie wiem, czy będzie wojna” i co robimy dalej?
No właśnie, można pójść dalej i zacząć pytać: „jak myślisz, czy będzie wojna?”, „dlaczego uważasz, że u nas może wybuchnąć?” i kolejne pytanie: „boisz się, że coś takiego może się stać?”. Dzięki tym pytaniom zyskujemy przestrzeń, aby wyrazić zrozumienie wobec każdej emocji dziecka, ale także porozmawiać o faktach, np. różnicy w sytuacji Polski i Ukrainy ze względu na nasze członkostwo w NATO.
Wojna w Ukrainie: Dzieci nie muszą się wstydzić strachu
W jaki sposób można wyrazić to zrozumienie?
Można powiedzieć: „nie dziwię się, że czujesz to, co czujesz. Nie dziwię się, że odczuwasz lęk”. Dziecko często czuje lęk, ale nie potrafi go nazwać. Najważniejsze to pomóc mu wytłumaczyć, że bać się nie jest niczym złym.
A czy rodzic powinien mówić o swoich emocjach?
To jest fundament budowania bezpiecznej relacji. Jeżeli rodzic się boi i zostanie o to zapytany, to najlepiej będzie, jeśli szczerze wypowie, co czuje.
Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której rodzic ma w sobie dużo lęku i to dziecko będzie musiało go uspokajać.
Masz na myśli sytuację, w której rodzic zacznie panikować i żalić się dziecku, a ono zostanie jego „terapeutą”?
I rodzicem.
W takim razie wracamy do punktu wyjścia, gdzie podstawą nie jest rozmowa z dzieckiem o jego emocjach, tylko najpierw ogarnięcie swoich. Moim – i nie tylko moim – zdaniem to jest fundament. Rodzic wspierający to taki, który ma (z)robiony porządek sam ze sobą. W samolocie też najpierw zakładamy maski sobie, a dopiero dzieciom. Relacja, w której dziecko staje się terapeutą czy rodzicem rodzica, to relacja absolutnie zaburzona.
Całość powinna się zacząć od tego, że dorosły sam sobie odpowiada na pytania o to, co czuje, czy się boi myśląc o tym, co się dzieje w Ukrainie. On też nie może się oszukiwać, że wszystko będzie dobrze, albo udawać, że nic się nie dzieje. Jeżeli będzie tłumić trudne emocje, one po czasie eksplodują ze zdwojoną siłą. Dajmy sobie prawo do odczuwania i przede wszystkim zastosujmy strategie, które są uznanymi strategiami radzenia sobie z lękami.
Strategie na walkę z lękiem
Jakie to strategie?
Główna zasada sprowadza się do tego, że nie negujemy tego, co się może stać, nawet jeżeli prawdopodobieństwo wystąpienia jakiejś historii jest małe. Nie robimy tego, bo to nie ma sensu. Kiedy się boimy, to nasza kora mózgowa jest przytłumiona przez rozszalały układ limbiczny i nasze racjonalne argumenty do nas nie trafiają. Opisując obrazowo: wsiadam do samolotu, boję się, że będzie katastrofa i zaczynam racjonalnie do siebie przemawiać: „nic się nie wydarzy, bo prawdopodobieństwo jest małe”.
Nawet jeśli jest ono na poziomie mikro, to nie zmienia to faktu, że racjonalność zostaje w takich sytuacjach przesłonięta przez lęk. Dużo lepszą strategią jest coś, co wielu osobom nie przechodzi przez myśl, czyli wyobrażenie sobie najgorszego możliwego rozwiązania. Przez to, że dopuszczamy najtrudniejsze myśli, przestajemy tłumić emocje, a to sprawia, że przestają nas te lęki kopać od środka. I dopiero wtedy można zmierzyć się racjonalnie z potencjalnymi konsekwencjami, które – po przyjrzeniu się im – przerażają nas mniej. Zauważyłem, że zazwyczaj szybko pojawiają się logiczne wnioski typu: nie mam wpływu na to, czy będzie katastrofa. Nie mam wpływu na to, czy będzie wojna. Nie ma sensu, żebym tego analizował.
A czy to nie jest za trudna strategia dla dziecka?
Dzieci są mądrzejsze, niż nam się wydaje. Jest jednak pewien aspekt, o którym trzeba pamiętać. Otóż, do okresu dojrzewania dzieci prowadzą operacje umysłowe na poziomie konkretu. Jeżeli słyszą w radiu czy telewizji jakąś informację na temat chociażby wojny, to dla nich jest to prawda. One nie mają czegoś, co mają (powinni mieć) dorośli: umiejętności metaspojrzenia. Dziecko jest na innym poziomie myślenia niż dorosły. Zaczyna myśleć w sposób abstrakcyjny dopiero w okresie dojrzewania.
Abstrakcyjny?
Inaczej hipotetyczno-dedukcyjny, czyli zaczyna rozumieć, że pewne rzeczy, o których słyszy, to niekoniecznie są fakty, a jedynie potencjalne możliwości. Dziecko nie myśli w sposób kombinatoryczny, określając poziom prawdopodobieństwa. Kiedy dziecko słyszy hasła o tym, że Kijów padł, lub Kijów nie padł, to nie zastanawia się, co to dokładnie oznacza, czy przypadkiem nie jest to hipoteza – dla niego to rzeczywistość obowiązująca.
Wojna w Ukrainie: Dzieci nie trzeba wypraszać z pokoju
Zdarza się, że rodzice rozmawiają o poważnych sprawach, np. o wojnie, i wypraszają dziecko.
Dla rodzica to po prostu wyproszenie dziecka i na tym dla niego sprawa się kończy. A dla dziecka to cała rzeczywistość: nie chcą ze mną rozmawiać, nie traktują mnie poważnie, nie ufają mi. Niestety, to dramatyczny problem. Łamie się wtedy fundament, jakim jest zaufanie czy poczucie własnej wartości. Poza tym podkreślam: dzieci „kumają” więcej, niż jesteśmy w stanie to sobie wyobrazić.
Co to znaczy?
To może na przykładzie: w książkach lub filmach czasem pojawia się narracja z perspektywy, dajmy na to 10-latka, którego rodzice zastanawiają się, jak mu powiedzieć o tym, że się rozwodzą. Czasem rzucają do niego: wyjdź, albo mówią przy nim ściszonym głosem, licząc na to, że nie dowie się o ich decyzji o rozstaniu. A najczęściej prawda jest taka, że dziecko o ich planach i o problemach wie od dawna. To samo jest z tematem wojny. Udajemy, że go nie ma, mówimy ściszonym głosem, albo wypraszamy, kiedy analizujemy sytuację w Ukrainie, a nasz syn, nasza córka mogą czuć, domyślać się i wiedzieć więcej od nas.
W takiej sytuacji nietrudno u dziecka o trudne emocje, jak złość czy smutek. Niektórzy rodzice mają problem z ich akceptacją.
To prawda. Jeśli rodzic nie dopuszcza do tego, żeby dziecko wyraziło emocje, albo je karze za ich wyrażanie, to tak naprawdę wiesza sobie kartkę na szyję z napisem, że sam ma problem z odczuwaniem tych emocji oraz ich wyrażaniem. Najczęściej „dostajemy” ten problem w spadku, w ramach przekazu transgeneracyjnego, który socjologia nazywa dziedziczeniem społecznym. Nasi rodzice uczyli nas, że chłopaki nie płaczą, nie ma się co mazać, dziewczynka z kolei nie może okazywać złości. I my to wszystko bezwiednie przenosimy.
Niestety, w takich sytuacjach doprowadzamy do tłumienia emocji. A jak stłuczesz termometr, to nie zmniejszasz gorączki. Jeżeli zakazujesz dziecku wyrażania smutku, to nie sprawisz, że ten smutek zniknie. Wręcz przeciwnie, on zacznie ukorzeniać się w psychice dziecka, zacznie dawać objawy cielesne. Na szczęście w kontekście wojny w Ukrainie pojawia się coraz więcej informacji dotyczących tego, jak z najmłodszymi rozmawiać o tym, co się dzieje. Mnie to pociesza, bo jeszcze 10 lat temu takiego trendu nie było.
Nie tylko rozmowa, ale ruch to też strategia
Opracowywane są całe strategie reagowania. Ty polecasz, aby robić z dzieckiem to, na co ono ma ochotę.
Reakcja na wojnę w Ukrainie przypomina reakcje na wybuch pandemii. Dzieje się coś dużego i dopiero wtedy wiele osób zaczyna rozmawiać i działać. Takie życie zrywami. Oczywiście lepiej, żebyśmy żyli zrywami, niż byli obojętni, ale problem tkwi w tym, że działania psychologiczne nie mogą być robione z doskoku. To nie jest skuteczna strategia. Nie chodzi o to, że wybuchła wojna i teraz wymyślamy mnóstwo rzeczy do roboty, szukamy informacji, jak rozmawiać z dzieckiem, a jak to się skończy, to uf, będziemy mogli dać sobie spokój.
Chodzi o to, żeby te rozmowy i wspólne spędzanie czasu stały się elementem codzienności. Żeby dziecko nie miało wrażenia, że rodzic stara się, żeby ono jakoś spokojnie, może nawet przyjemnie spędzało czas tylko w sytuacji zagrożenia. Zadajmy sobie pytanie, czy nie organizujemy dziecku zajęć tylko po to, żeby ono nie myślało o wojnie i ginących ludziach. Bo jeżeli takie jest podłoże, to sprawa jest spalona. Będzie z nami układało puzzle, ale w środku będzie spięte. Nie da się ominąć etapu, w którym rozmawiamy o emocjach. Dopiero gdy dziecko będzie miało poczucie, że ma prawo czuć to, co czuje, że wszystko, co czuje, jest ok, zaczyna wewnątrz siebie doświadczać spokoju. I wtedy można organizować kreatywny czas. Ale organizować tak, żeby niczego nie narzucać, żeby ono czuło, że w tym partycypuje.
Co jeszcze może nam pomóc?
Aktywność fizyczna, która powoduje, że napięcie się zmniejsza. Robienie rzeczy, które angażują ręce, czyli na przykład układanie klocków LEGO. Przy okazji stwarzają fantastyczną, niewymuszoną – to bardzo ważne – trampolinę do konwersacji. Zajęcia typu rysowanie, gdzie można wyrazić emocje, też są bardzo fajne. I oczywiście wspólne czytanie książek. Niewiele jest rzeczy lepszych od wspólnego czytania książek, które w takich realiach, jakie mamy obecnie, mogą pomóc znaleźć rozwiązanie problemu. Jednakże kluczowe jest podążanie za zainteresowaniami i pomysłami dziecka.
Internet a wojna w Ukrainie. Czego unikać?
Jest jeszcze internet. Czy warto dzieciom blokować dostęp do niepożądanych stron, śledzić aktywność dziecka w mediach społecznościowych?
Fundamentalna zasada jest taka, że zakazany owoc najlepiej smakuje. Na studiach psychologicznych często przytacza się przykład z myśleniem o… białych niedźwiedziach. Otóż kiedy mówimy do kogoś: „tylko nie myśl o białych niedźwiedziach”, to od razu ten ktoś zaczyna o nich myśleć. Jakiekolwiek zakazy są pozbawione sensu. Zakazywanie tylko nakręca. Dziecko znajdzie miliard sposobów na to, żeby dotrzeć do treści, których rodzic nie pozwolił mu oglądać. I tu nie chodzi o to, żeby powiedzieć: „a niech sobie ogląda, co chce”. Chodzi tylko i aż o to, że sposób naszej reakcji może wzmocnić jego zainteresowanie. Im większe nasze spanikowanie, zbulwersowanie, potępienie, tym większa szansa, że zainteresuje się zabronionym tematem.
Drastyczne filmy, zdjęcia i opisy wojny w Ukrainie
Co zrobić z wysypem drastycznych zdjęć i filmów z wojny w Ukrainie?
Porozmawiajmy z dzieckiem o tym treściach. Przecież nawet dorośli robią coś, co lubię porównywać do przygryzania bolącego dziąsła. Z jednej strony wiemy, że oglądanie drastycznych treści może stworzyć różne reperkusje, z drugiej strony czujemy w środku coś na granicy ekscytacji, ciekawości i poczucia przymusu. Oglądamy i boli nas bardziej. Widzimy jedno drastyczne zdjęcie, chcemy zobaczyć więcej. Wiemy, że będzie nam się to śnić po nocach, ale oglądamy dalej. Warto postawić twarde granice najpierw sobie, a potem pogadać o tym z dzieckiem. Szczerze. Powiedzieć, że rozumiemy, że jest ciekawe. My też jesteśmy. Ale zadajmy sobie wspólnie pytania: „Dlaczego chcemy to obejrzeć?
Co nam to da, że będziemy oglądać takie straszne rzeczy? Jakie będą tego konsekwencje?”. Tu warto dodać: czucie emocji a brnięcie w emocje to są dwie różne sprawy. Oglądanie drastycznych rzeczy to jest brnięcie, to nie daje żadnego konstruktywnego rezultatu. Emocje mają ograniczony termin ważności – one się pojawiają i zanikają. To, czego potrzebuje zatem nasza psychika, to pozwolenie na to, aby emocje, które się pojawiają, po prostu przepłynęły. Kiedy akceptujemy, że te emocje przyszły, a potem zdrowo je wyrażamy, to dajemy zgodę na to, żeby je przeżyć. Nie myśleć o nich, tylko je przeżyć. A przeżycie emocji to jak otworzenie im okna i umożliwienie, aby poleciały sobie z wiatrem.
Wojna w Ukrainie: Dzieci też się uczą
Czy wojna może nam dać coś dobrego?
Często podkreślam, że wszelkie łzy można zamienić w perły, jeżeli tylko pozwolimy sobie na przejście procesu takiej transmutacji. Absolutna akceptacja emocji to jest podstawa. I kiedy nie ma ryzyka, że emocje te będą stłumione, to wtedy rzeczywiście można zadać sobie i dziecku pytanie o pozytywy. Tworzy się przestrzeń do burzy mózgów. Mamy prawo się bać, sytuacja jest dramatyczna, prezydent Rosji zaatakował Ukrainę, ale czy widzimy jakieś dobro? Wiele osób już to widzi: ogromną solidarność, tłumy pomagające uchodźcom z Ukrainy, wsparcie na niespotykaną skalę. A jakie dobro widzi dziecko? Dajmy mu szansę je odkryć. I bądźmy z nim, bądźmy razem, a to jest najlepsze, co można zrobić.
Zabawki z „Toy Story”, gdy znalazły się na taśmie do spalenia, złapały się za ręce. I to jest sedno, które zamyka naszą rozmowę niczym klamra kompozycyjna. Gdy dziecko pyta, czy będzie wojna, a my odpowiemy „nie wiem”, to trzeba dodać coś, co stanowi absolutną esencję: cokolwiek by się nie działo, będziemy w tym razem, i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby sobie z tym trudnym doświadczeniem poradzić.
Rozmawiała, Ewelina Lis, www.Ann-Zdrowie.pl.