Rak bardzo dużo zmienia. Historie kobiet, które pokonały chorobę

Autorka: Svitlana Slyvchenko, Ann Asystent Zdrowia

Rak – to nie wyrok! Odwaga, determinacja i pozytywne podejście mogą pomóc nawet w najtrudniejszych momentach choroby – przekonują kobiety, które pokonały raka. Ola, Kasia i Patrycja opowiadają o własnej drodze do zdrowia, poszukiwaniu pozytywów w codzienności i przekonaniu, że życie po raku istnieje i może być szczęśliwe. Jak tego dokonały i dlaczego są inspiracją? Poznaj historie trzech kobiet takich jak Ty!

Ola (obecnie 39 lat) jest nie tylko matką dwójki wspaniałych dzieci, ale także pasjonatką badań rynkowych i psychoonkologii. Angażuje się we wsparcie psychologiczne dla osób dotkniętych chorobą nowotworową. Sama zachorowała jak miała 32 lata.

Kasia 2 lat temu usłyszała diagnozę. Teraz ma 42 lat. Cieszy się życiem u boku swojego wspaniałego męża i dwóch uroczych nastoletnich córek.

W 2018 roku Patrycja dowiedziała się, że ma trójujemnego raka piersi z przerzutami do węzłów chłonnych. Rokowania były bardzo złe. Dziś jest zdrowa i wspiera innych.

Rak: na początku była bezsilność i złość

Svitlana Slyvchenko, Ann Asystent Zdrowia: Kiedy dowiedziałyście się o diagnozie, od razu pojawia się poczucie bezradności i strachu? Jakie emocja Wam towarzyszyły?

Kasia C.: Podczas kąpieli zauważyłam zgrubienie, co natychmiast skłoniło mnie do wizyty u ginekologa. Po konsultacji skierowano mnie na badanie USG piersi z powodu powiększonego węzła chłonnego. Wyniki tego badania wykazały niewielką zmianę w piersi, co skierowało mnie na pilną biopsję. Po przeprowadzeniu tego zabiegu otrzymałam wyniki, które niestety potwierdziły obecność komórek rakowych zarówno w guzie piersi, jak i w węzłach chłonnych.

Jakie to były emocje? Trochę taka bezsilność i silna złość. Później, gdy ta złość minęła, pozostał strach i niepewność co do przyszłości. Jak będzie wyglądało leczenie, jak będę się czuła podczas niego. Dla mnie to był prawdziwy rollercoaster myśli. Dla większości dziewczyn w takiej sytuacji plan leczenia obejmuje chemioterapię, operację, radioterapię. To jest naprawdę przerażające, bo to nie jest łatwe ani krótkotrwałe leczenie. Myślę, że każda z nas tego się boi, ja osobiście bałem się najbardziej chyba chemioterapii.

Wezmę to na klatę i zobaczymy

Aleksandra Dryzner: Dostałam tę diagnozę w bardzo ważnym okresie mojego życia, niedługo po ślubie i po narodzinach córeczki. Przygotowywałam się do powrotu do pracy i postanowiłam zrobić rutynowe badania profilaktyczne. I właśnie wtedy na USG zauważono coś podejrzanego. Konieczna była biopsja. 

Po jakimś czasie dostałam telefon usłyszałam, że w pobranym materiale wykryto komórki rakowe. Szok był niesamowity. W ogóle się tego nie spodziewałam. Pierwsza reakcja to były łzy, strach i lęk. Zwłaszcza kiedy weszłam do pokoju i zobaczyłam moją malutką córeczkę i mamę. Mama na mnie spojrzała i domyśliła się o co chodzi. Zaczęła płakać, aż dostała hiperwentylacji. To zdarzenie sprawiło, że nagle oprzytomniałam. Pomyślałam: „Ok, wokół mnie nadal jest życie, są ważne osoby, więc co teraz mam zrobić? Wezmę to na klatę i zobaczymy”.

Szybko przeszłam w tryb zadaniowy, odhaczając etapy leczenia. Nie chciałam obciążać bliskich moimi negatywnymi emocjami, starałam się żyć normalnie. Leczenie obejmowało m.in. mastektomię, chemioterapię i terapię hormonalną. Po zakończeniu tych etapów przyszedł trudny moment.

Podczas rodzinnych wakacji w Grecji powrócił strach i obawy. Zdecydowałam się na terapię simontonowską dla osób z diagnozą onkologiczną, która okazała się niezwykle pomocna w przetworzeniu emocji związanych z chorobą. Po jakimś czasie postanowiłam też podjąć studia psychoonkologiczne i zdecydowałam się na drugą ciążę. 



Rak: lekarze nie wierzyli, że wyzdrowieję

Patrycja Kowalik: Dowiedziałam się o mojej chorobie w październiku 2018 roku, dokładnie 15 października, który jest Dniem Walki z Rakiem Piersi. Wtedy byłam w 36. tygodniu ciąży. Wcześniej, około 2 miesiące przed diagnozą, sama zauważyłam guza podczas kąpieli pod prysznicem. Natychmiast zgłosiłam to swojemu lekarzowi prowadzącemu ciążę. Po serii wizyt u różnych lekarzy, 15 października otrzymałam szokującą diagnozę raka piersi, który okazał się być bardzo agresywny i o ujemnym statusie hormonalnym. Guz, który pierwotnie miał rozmiar około 2 x 2 cm, w krótkim czasie wyrósł do 6 x 12 cm. Następnego dnia po diagnozie musiałam już urodzić. Z powodu komplikacji poporodowych spędziłam w szpitalu kolejne 2 tygodnie. W tym czasie guz w mojej piersi znacznie urósł. Po wyjściu ze szpitala, gdy zgłosiłam się na diagnostykę, potwierdzono przerzuty na węzły chłonne. Rak progresował naprawdę bardzo szybko i był agresywny.

Lekarze dali mi niewiele czasu, aby dochodzić do siebie po porodzie – dosłownie tydzień. Natychmiast zostałam poddana chemioterapii. Wszystko działo się bardzo szybko. Lekarze, z powodu tego agresywnego charakteru mojego raka, unikali mówienia wprost o prognozach. Mieszkam w Krakowie, więc konsultowałam się z wieloma onkologami, a każdy z nich dawał mi ograniczone szanse na powrót do zdrowia. Musiałam więc samodzielnie ułożyć sobie w głowie, że mogę z tego wyjść.

Po 6 miesiącach chemioterapii przeszłam operację oszczędzającą pierś, a badania histopatologiczne wykazały brak komórek nowotworowych w resztkach guza. Rok po rozpoczęciu leczenia lekarze stwierdzili, że jestem zdrowa. Minęło już 5 lat od momentu wyzdrowienia. Oczywiście nadal wykonuje samobadanie piersi i raz do roku – badania kontrolne. 

Rak: choroba była dla mnie ogromnym wyzwaniem

Jest Pani psychoonkologiem. Czy to choroba pokierowała Panią na tką ścieżkę zawodową?

Aleksandra Dryzner: Podczas choroby otrzymałam wsparcie od wielu wspaniałych kobiet, które wcześniej przeszły przez podobne doświadczenia. Miałam szczęście, że mogłam skorzystać z ich dobroci i cennych rad, które pomogły mi radzić sobie z trudnymi emocjami na początku. Czułam głęboką wdzięczność i pragnęłam się odwdzięczyć. Chciałam być dla innych tym, czym dla mnie były te kobiety – źródłem wsparcia.

Kiedy już uporałam się z własną chorobą, zrozumiałam, że moje doświadczenie może być inspiracją i pomocą dla innych. Chciałam dzielić się swoją historią, dawać innym wsparcie i nadzieję. Wiem, że moja postawa i otwartość mogą być dla innych osób inspiracją do walki. Pomoc pacjentom onkologicznym jest dla mnie ważna i stała się  naturalną częścią mojego życia.

Przyjmuję indywidualnych pacjentów oraz prowadzę grupy wsparcia, warsztaty. Bardzo często zgłaszają się do mnie znajomi, znajomi znajomych, gdy ktoś w ich otoczeniu, albo oni sami zachorują na raka.

Podoba Ci się tekst? Polub nas w mediach społecznościowych i zainstaluj darmową aplikację Ann Asystent Zdrowia.

Moja rodzina są dla mnie ogromnym wsparciem

Jak wyglądało leczenie? Jak je Pani zniosiła?

Kasia C.: Całe leczenie zaczęło się od chemioterapii. Mój rak był w 100 procentach hormonozależny, więc zakwalifikowano mnie do hormonoterapii. Jednak ze względu na przerzuty do węzłów, lekarze zdecydowali rozpocząć od chemioterapii. Plan zakładał 4 cykle czerwonej chemii i 12 białej. Niestety, nie dokończyłam białej, ponieważ moje ciało nie wytrzymało już obciążenia, a wątroba była toksycznie uszkodzona.

Kolejnym etapem było przeprowadzenie operacji, której celem było usunięcie guza. Operacja była oszczędzająca, więc udało się zachować moją pierś. Jednocześnie usunięto 9 węzłów chłonnych z okolic pachy. Następnie otrzymałam wynik, który niestety wykazał, że chemioterapia nie zadziałała z oczekiwaną skutecznością – tylko w niespełna 50 procentach. Konieczne było więc podjęcie decyzji o powtórzeniu tego etapu leczenia.

Kolejny zabieg obejmował wydłużenie marginesów w piersi oraz usunięcie wszystkich węzłów chłonnych z pod pachy. Później przeszłam przez 20 sesji naświetleń w ramach radioterapii. Jednocześnie rozpoczęłam właściwą fazę hormonoterapii, która jest planowana na 5 lat. W moim przypadku oznacza to otrzymywanie co 28 dni zastrzyków implantu w brzuchu, aby wprowadzić organizm w stan menopauzy. Codziennie przyjmuję także leki przeciwnowotworowe i zapobiegające przerzutom, które działają tylko przy stanie menopauzy.

A jak Pani rodzina zareagowała na diagnozę?

Kasia C.: Moja rodzina – dwie córki i mąż – są dla mnie ogromnym wsparciem. Dali mi naprawdę wielką pomoc, starając się traktować mnie zupełnie normalnie. Nikt nade mną się nie litował, nie rozczulał. Jeśli miałam ochotę popłakać się, zawsze był ktoś, kto mnie zrozumie.

Nikt nie obiecywał, jak to często bywa, że wszystko będzie dobrze. To najtrudniejsze – te puste słowa pocieszenia. Dla mnie kluczowe było poczucie bezpieczeństwa, jakie rodzina mi zapewniała. Ich wsparcie w codziennym życiu, proste „jestem tutaj, jesteś ważna dla nas” – było dla mnie wystarczające. Takie wsparcie, zarówno od rodziny, jak i od przyjaciół, towarzyszyło mi nieustannie. I mam je nadal.

Rak: włosy nie definiują kobiecości

Jaki moment w trakcie całego leczenia był najtrudniejszy?

Kasia C.: Było wiele trudnych chwil. Jednym z najtrudniejszych momentów był dzień, kiedy byłam już w trakcie białej chemii. Mój onkolog, wykonując regularne badania ultrasonograficzne, poinformował mnie, że guz nie zmniejszył się, a chemia nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Stwierdził, że konieczne jest natychmiastowe przeprowadzenie operacji. Tydzień później byłam już po operacji. 

Kolejnym trudnym momentem było utrata włosów po pierwszym cyklu czerwonej chemii. Choć teraz podchodzę do tego inaczej, to jednak było to dla mnie trudne. Wiedziałam, że włosy nie definiują kobiecości, ale utrata ich stanowiła prawdziwe wyzwanie. Wychodzenie z domu, funkcjonowanie w społeczeństwie w peruce czy turbanie było dla mnie dziwne. W tej chwili poczułam się naznaczona chorobą. 

Kolejne trudne chwile pojawiły się podczas radioterapii, która rzeczywiście potrafiła mocno wpłynąć na moje samopoczucie. Zakończenie radioterapii to moment, w którym po miesiącach ciągłego napięcia, wyczekiwania na kolejne badania, wizyt lekarskich, nadszedł moment, kiedy czekałam na wizytę u onkologa. To było takie „HALO”, czemu nikt się mną nie interesuje? Jednak szybko zdałam sobie sprawę, że to normalne uczucie i poradziłam sobie z tym dołem. Te trudne chwile są standardowe podczas leczenia, a ja nauczyłam się radzić sobie z nimi.

Nie dawali mi zbyt wielu szans

Patrycja Kowalik: Pierwszym trudnym momentem był początek diagnozy. Kolejnym trudnym okresem były liczne podróże do Krakowa z mężem w związku z różnymi badaniami. W tym czasie mogłam dostrzec spojrzenia lekarzy, którzy, zauważając, że jestem młodą matką (miałam wtedy 35 lat), nie dawali mi zbyt wielu szans z powodu rodzaju raka i jego agresywności. 

To było dla mnie bardzo trudne, ale musiałam znaleźć w sobie siłę, aby uwierzyć, że mimo wszystko przejdę przez to. W tym procesie ogromne znaczenie miała wsparcie najbliższej rodziny, zwłaszcza męża i siostry, którzy wierzyli, że wyzdrowieję. Na samym początku miałam wątpliwości co do tego, czy dam radę, ale widząc determinację mojej rodziny, zacząłem wierzyć we własną moc.

Na zdj. Patrycja Kowalik, arch.prywatne
Na zdj. Patrycja Kowalik, arch.prywatne

Życie po raku: teraz to zupełnie inna rzeczywistość

Czy wasze życie zmieniło się po diagnozie?

Kasia C.: Tak, zawsze byłam bardzo aktywną osobą, pracującą i gotową rezygnować z własnych planów, aby zadowolić innych. To było charakterystyczne dla mnie, ale od momentu diagnozy moje życie całkowicie się odwróciło. To już zupełnie inne życie, i wiem, że tamto życie już nie wróci. Teraz to zupełnie inna rzeczywistość.

Obecnie zdaję sobie sprawę, że najważniejszą osobą na świecie jestem ja. Stawiam swoje potrzeby, swoje plany, siebie na pierwszym miejscu. To dla mnie nowe podejście, gdzie nie zawsze muszę dostosowywać się do wszystkich. Teraz czasami ktoś może dostosować się do mnie, uwzględnić moje zdanie, moje plany, moje samopoczucie. To jest istotna zmiana.

Patrycja Kowalik: Po diagnozie, gdy moje życie obróciło się o 180 stopni, zrobiłam sobie małe podsumowanie, zastanowiłam się nad swoim zdrowiem, nawykami żywieniowymi, brakiem aktywności fizycznej i stresem. To był mój moment, w którym postanowiłam całkowicie zmienić swoje życie.

Może to brzmieć dziwnie, ale rak dał mi coś pozytywnego. Był swoistym ostrzeżeniem od losu, że muszę się obudzić, coś zmienić. Teraz prowadzę zupełnie inne życie, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie.

Przed chorobą byłam osobą, która ciągle się stresowała pracą, martwiła się pierdołami i nie potrafiła dostrzegać istotnych rzeczy. Choroba była dla mnie momentem, w którym zatrzymałam się, spojrzałam na życie z innej perspektywy i zaczęłam doceniać to, co naprawdę ważne. Zrezygnowałam z pracy, która mnie stresowała, i skoncentrowałam się na rodzinie.

Zaczęłam prowadzić dziennik wdzięczności, w którym zapisuję małe, codzienne radości, które wcześniej mi umykały. Zrozumiałam, że zdrowie jest najważniejsze. Teraz patrzę na siebie jako na całość. Mimo że nie zawsze udaje mi się unikać stresu, staram się nie przejmować bzdurami i skupić na tym, co naprawdę istotne. Ostatecznie, gdyby nie ta choroba, nie zdawałabym sobie sprawy, jak ważne są te zmiany, a moje życie mogłoby potoczyć się znacznie inaczej.

Rak: diagnoza to przypomnienie, że każdy dzień jest darem

Svitlana Slyvchenko, Ann Asystent Zdrowia: Czy choroba zmienia? Motywuje, a może na odwrót demotywuje?

Aleksandra Dryzner: Choroba może być zarówno wyzwaniem, jak i motywacją, a to zależy od indywidualnego podejścia każdej osoby. W moim przypadku, choć było trudno, to jednak choroba stała się źródłem motywacji. Zrozumiałam, że to może być nowe otwarcie w moim życiu, coś, co może skierować mnie na ścieżkę pełniejszego i bardziej świadomego życia.

Podczas rozmów z moimi pacjentami onkologicznymi zawsze podkreślam, że diagnoza nowotworu może być szansą na przewartościowanie życia. To moment, aby spojrzeć na obszary, które wymagają uwagi i zdecydować, jak chcemy kierować naszym życiem. Diagnoza może być też przypomnieniem, że każdy dzień jest darem, który należy docenić.

W trudnych chwilach choroby ludzie zaczynają bardziej cenić swoje życie i dostrzegać jego niesamowitość. Świadomość kruchości życia staje się motywacją do podejmowania bardziej świadomych wyborów. Zalecam moim pacjentom, aby zaczęli myśleć o swoich potrzebach i skierowali swoje życie w kierunku, który przyniesie im prawdziwe szczęście, eliminując stres i kompromisy, które nie służą ich dobru.

Rak: wprowadziłam sobie tryb zadaniowy 

Skąd Panie czerpały siłę do walki z chorobą?

Kasia C.: Siła do walki – nie jestem zbyt przychylna temu słowu. Walka z chorobą to tak naprawdę nierówna rywalizacja. Gdy podejmujemy decyzję o leczeniu, nie walczymy z chorobą, ale raczej stajemy do nowego wyzwania – walki o życie. Poddajemy się leczeniu, aby czerpać siłę do życia.

Wiedziałam, że muszę się zebrać i po prostu zawalczyć o swoje życie. To życie po raku istnieje! Byłam grzecznym pacjentem – słuchałam, analizowałam, czytałam, rozmawiałam z różnymi osobami. 

Wprowadziłam sobie taki tryb zadaniowy, zaliczając etapy: czerwoną chemię – zaliczone, białą chemię – zaliczone, operacja – zaliczona. Następny krok, następny, następny. Takie nastawienie pomaga mi pokonywać kolejne etapy w drodze do zdrowia.

Aleksandra Dryzner: Myślę, że moja optymistyczna natura ma istotny wpływ na to, jak radzę sobie z życiowymi wyzwaniami. Jednak największą siłę i wsparcie odnajduję w mojej rodzinie i w naszym domu, który jest dla mnie jak azyl. Tutaj wszystko jest poukładane, spełniam się jako żona i mama, a nasze relacje są pełne miłości i zrozumienia.

Mam wrażenie, że nasza rodzina jest jednym z najważniejszych filarów mojego życia. Cieszymy się sobą nawzajem, spędzamy razem czas, a moje relacje z mężem, nawet po ponad 17 latach, są nadal świeże i pełne miłości. To niewiarygodne, jak szybko ten czas zleciał, a ja nadal czuję tę samą ciekawość i zakochanie, co na początku naszego związku.

Ola Dryzner, Aleksandra Dryzner, życie po raku, rak piersi, Centrum Onkologii, ciąża po raku, karmienie piersią po raku
Na zdj. Ola-Dryzner / fot. Archiwum własne

Da się pokonać raka! I to najważniejsze!

Co waszym zdaniem musi usłyszeć każda młoda kobieta, która się właśnie dowiaduje, że ma nowotwór? Czy może inaczej – co chciałybyście przekazać takim osobom?

Kasia C.: Przede wszystkim, że siła jest kobietą! Często dziewczyny po diagnozie kontaktują się ze mną na Instagramie, wyrażając swoje obawy. To zupełnie normalna reakcja, boimy się zawsze tego, czego nie znamy. Leczenie onkologiczne jest czymś nieznanym. Mamy tylko obrazy z telewizji, filmy, gdzie pani chora traci pierś, przechodzi przez chemioterapię, traci włosy, jest chuda i wymiotuje. To tylko jedna strona medalu, bo są trudne chwile, ale naprawdę kobiety mają w sobie niewiarygodną siłę, aby stawić czoła temu wyzwaniu, pokonać je i wyzdrowieć.

Najważniejsze to poczucie bezpieczeństwa w domu, wsparcie rodziny, wiedza, że jest się kochanym i ważnym. I tak, nie obiecywanie, że będzie dobrze, ale raczej pokazanie, że są obok, gotowi wesprzeć, bez względu na to, co się stanie. Kobiety mają w sobie niesamowitą moc, by „złapać byka za rogi” i pokonać go.

Aleksandra Dryzner: Warto zaznaczyć, że to jest choroba, którą można skutecznie leczyć. Obecnie onkologia rozwija się dynamicznie. W ciągu roku pojawiają się nowe, skuteczniejsze leki, co otwiera przed nami szereg możliwości. Mamy dostęp do nowoczesnych form leczenia, które oferują realne perspektywy pokonania choroby. Pamiętajmy, rak to choroba, z którą da się skutecznie walczyć, a potem wrócić do normalności, żyjąc pełnią życia.

Patrycja Kowalik: Da się pokonać raka! I to najważniejsze! To nie jest łatwa droga, nie chcę sugerować, że to będzie proste, bo to naprawdę wymaga ogromnej walki. Rak to nie wyrok. Wsparcie najbliższych, determinacja i postęp medycyny dają nadzieję na zwycięstwo nad tą chorobą. Wierzę, że jesteś silna i dasz radę przejść przez to trudne doświadczenie.

Serwis / aplikacja Ann dokłada wszelkich starań, aby treści składające się na zawartość serwisu były ścisłe i poprawne. Prezentowana treść jest dostarczana jedynie w celach informacyjnych lub edukacyjnych. W żadnym zakresie nie zastępuje i nie może być utożsamiana z konsultacją czy poradą lekarską.

Czytaj więcej o chorobie raka piersi w aplikacji Ann Asystent Zdrowia:

0 Komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *