Płetwonurek do zadań specjalnych. „Łatwiej szukać dziecka, wydaje się takie niewinne” [MAGAZYN ANN]

–  Najbardziej męczące dla umysłu są sytuacje, kiedy nie udało się znaleźć danej osoby. Sam siebie wtedy pytam: co zostało źle zrobione? Czy ta osoba jest w tej wodzie? Wracam do obrazów z sonaru i analizuję, co mogłem przeoczyć – mówi w rozmowie z ANN-Zdrowie Marcel Korkuś, płetwonurek ekstremalny, rekordzista Guinnesa, który pomaga w poszukiwaniach zaginionych. 

Niesamowita cisza pod wodą. Można „pogadać”

Ewelina Lis, www.ANN-zdrowie.pl: Rozmawia pan ze sobą w myślach?

Marcel Korkuś: Pod wodą? Oczywiście. Często zadaję sobie w głowie pytania: „Marcel, co teraz? Może sprawdź manometr? Ile masz gazu w butli?”. Takie wewnętrzne dialogi pozwalają mi kontrolować świadome myślenie i własne bezpieczeństwo. Bywa też, że szukam kogoś już od dłuższego czasu i nie mogę znaleźć, i wtedy znając personalia tej zaginionej osoby, pytam po imieniu: „Gdzie jesteś? Gdzie się schowałeś?

Polub nas w mediach społecznościowych i zainstaluj darmową aplikację Ann Asystent Zdrowia. Zaawansowane funkcje Ann dostępne wyłącznie dla zarejestrowanych Użytkowników.

Wkurza się pan pod wodą?

Staram się zachować spokój i skupienie, ale generalnie pod wodą da się wkurzyć, i pokłócić.

Pokłócić?

Tak. Kiedy nurkuje się w obiegu zamkniętym, to nie tworzą się bąble i wtedy pod wodą jest niesamowita cisza. Można bez wykorzystywania specjalistycznej łączności podwodnej porozmawiać z innym nurkiem. Czasem te komunikaty są trudne do zrozumienia, ale jest szansa „pogadać”.

O czym można „pogadać” pod wodą?

Można dać znać, że ktoś popełnił błąd. Kiedyś nurkowałem na dużej głębokości ze sporą liczbą butli. W każdej był inny rodzaj gazu do oddychania, który używa się w zależności od głębokości. I przez pomyłkę zacząłem oddychać niewłaściwym gazem, co zostało zauważone przez osobę, z którą nurkowałem.

Niewłaściwa mieszanka gazu może „wyłączyć”

Jak bardzo było niebezpiecznie?

Bardzo. To była mieszanka gazu przeznaczona do oddychania na znacznie mniejszej głębokości, więc mogłoby dojść do sytuacji, że siedemdziesiąt metrów pod wodą straciłbym przytomność. Łatwo sobie wyobrazić, że udzielenie pomocy byłoby trudne lub wręcz niemożliwie.

W przypadku takiego nurkowania nie można wypłynąć na powierzchnię od razu, potrzebujemy czasem wielu godzin dekompresji, czyli kontrolowanego wynurzania. Mówiąc obrazowo: płetwonurek nurkuje na różnych mieszankach gazu, musi zatrzymywać się na odpowiednich głębokościach i na określony czas. Zbyt szybkie, niekontrolowane wypłynięcie może skończyć się śmiercią.

Bał się pan?

Już pod wodą zrozumiałem swój błąd. Wiedziałem, że oddychanie niewłaściwą mieszanką gazu mogłoby mnie „wyłączyć”, doprowadzić do utraty przytomności. To była jedna z dwóch niebezpiecznych sytuacji, w których znalazłem się, jako płetwonurek. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.

A druga?

To było jezioro pokryte lodem. Wszedłem do przerębla, a potem straciłem orientację i nie byłem w stanie wrócić. A to dlatego, że zanurzyłem się bez jakiejkolwiek linki, która doprowadziłaby mnie do wyjścia. Wiedziałem, że nie mogę wpaść w panikę, ponieważ zbyt szybki oddech zwiększy tylko zużycie gazu. Opanowanie emocji i trzeźwe myślenie pomogło mi ten przerębel odnaleźć.

Pod wodą zmysły są wyostrzone

W jednym z wywiadów powiedział pan, że woda nigdy nie wybacza.

Niektórzy myślą, że wystarczy wrzucić sprzęt na plecy i można nurkować. Niestety, tak to nie wygląda. Mam na koncie ponad trzy tysiące zejść pod wodę i za każdym razem sprawdzam dokładnie sprzęt, czy na pewno wszystko działa, czy procedury są zachowane. Pośpiech w trakcie przygotowywania do zejścia pod wodę jest bardzo niebezpieczny i niewskazany. Ważne jest też to, z kim nurkujemy. Musimy znać tę osobę i wiedzieć, czy ma silną konstrukcję psychiczną, żeby dała radę, z tym, co zobaczy pod wodą.

Wielu świetnych płetwonurków, a nawet instruktorów nurkowania, nie potrafi się odnaleźć emocjonalnie. Dla nich szukanie ciała pod wodą jest przerażające. Najmniejsze otarcie o gałąź sprawia, że mają w głowie tysiące myśli i często wpadają w panikę. Poziom stresu jest tak duży, że nie są w stanie sobie z tym poradzić.

Który etap poszukiwań jest dla pana najbardziej przerażający?

Stresująco jest, kiedy rodzina osoba zaginionej jest obecna na miejscu w trakcie poszukiwań. Bliscy stoją na brzegu i czekają na jakąkolwiek informacje. Czuję wtedy ogromną presję. Jeszcze cięższe jest wyciąganie ciała z wody na oczach rodziny. Zawsze są emocjonalne reakcje. Ale najbardziej przerażający jest moment samego szukania ciała.

Kim są poszukiwani?

Najczęściej to mężczyźni, a przyczyną ich utonięcia był alkohol. Zdarzają się też oczywiście poszukiwania dzieci.

Nienaruszone ciała i postacie woskowe

Trudniej szuka się osoby dorosłej czy dziecka?

Łatwiej jest szukać dziecka, ono się wydaje takie niewinne. Mózg nie podsuwa drastycznych obrazów. Osoba dorosła pod wodą może być bardziej przerażająca. A pod wodą zmysły są wyostrzone, więc szczegóły na długo zapadają w pamięć.

Boi się pan, jak to ciało będzie wyglądać?

Trzeba pamiętać, że każda sytuacja jest inna. Dużo zależy od tego, kiedy ta osoba zaginęła. Są tacy, którzy uważają, że po kilku miesiącach od zaginięcia ciało się rozpada i zostają same kości. Wcale tak nie musi być. Zdarzają się sytuacje, że ciało potrafi się zmumifikować pod wodą. Znajdując się na dużej głębokości, może w ogóle się nie rozkładać. Mówimy wtedy o przeobrażeniu się w postać woskową.

Ciało może być również przykryte warstwą mułu, w związku z brakiem tlenu nie zachodzą wtedy procesy gazowe i wygląda ono, jak nienaruszone. Poszukiwania zazwyczaj są prowadzone w warunkach ograniczonej widoczności, więc nie można dostrzec ciała z większej odległości i pomału do niego podpłynąć. W Polsce znajdujemy ludzi po omacku, w wodach, w których zazwyczaj nic nie widać.

Samo szukanie nie odbywa się w ciemno.

Absolutnie nie. Zbieram maksymalnie tyle informacji, ile się da – od rodziny, służb, ewentualnych świadków zaginięcia, żeby móc wytypować obszar poszukiwań. Muszę też wiedzieć, kogo szukam, jaki ta osoba ma, np. wzrost. W przypadku poszukiwań sonarem wykorzystującym wiązkę akustyczną sam ubiór ma znaczenie. Różne elementy stroju, czy samo ciało są wykrywane na innych częstotliwościach. Ale to jest sprzęt, dzięki któremu w bardzo krótkim okresie jest się w stanie sprawdzić duże powierzchnie.

Ciała odnalezione po latach

Cała Polska żyła poszukiwaniami 3,5-latka z Nowogrodźca. Służby przez kilkanaście dni przeczesały kilkaset hektarów. Przełom nastąpił, kiedy pan ponownie sprawdził koryto rzeki w pobliżu miejsca zaginięcia chłopca.

Postanowiłem zacząć od nowa i sprawdzić koryto metr po metrze. Wieczorem w domu przeanalizowałem obraz z kamery. Okazało się, że przepłynąłem tuż obok zwłok. I tak to często wygląda, że płetwonurek dużą część pracy wykonuje poza wodą. Będąc na łódce, nie zawsze jest możliwość, żeby dokładnie sprawdzić obraz z sonaru, wytypować określone obiekty i je od razu zweryfikować.

Jak często jest pan proszony o pomoc?

Wcześniej były to sytuacje sporadyczne, szczególnie jeśli uczestniczyłem w działaniach WOPR-u. Po częstych „sukcesach” w poszukiwaniach zaginionych osób liczba telefonów i próśb bardzo mocno się zwiększyła.

Te prośby – telefony, wiadomości w sieci – są bardzo emocjonalne. Są łzy i tłumaczenie, że służby ratownicze już nie działają. To jest trudny moment, bo rodzina zostaje sama i zaczyna się szukanie pomocy. A im więcej czasu mija od zaginięcia, tym akcja jest trudniejsza i bardziej czasochłonna, bo – w przypadku rzek – zwiększa się obszar poszukiwań.

Jak się panu współpracuje ze służbami?

W różnych miejscach różnie się układa. Nie zawsze służby są otwarte na współpracę, ale są sytuacje, że jestem dla nich ostatnią deską ratunku.

Drobne szczegóły pozwalają odkryć ciało

Kto płaci za prowadzone przez pana akcje poszukiwawcze?

Do tej pory robiłem wszystko charytatywnie, ale liczba próśb zaczęła przewyższać moje możliwości finansowe, dlatego założyłem fundację SAR 112. Liczę, że w przyszłości koszty dojazdów, noclegów, amortyzacji czy zakupu sprzętu nurkowego będą pokrywane właśnie z jej budżetu. Nie chcę żerować na czyimś nieszczęściu.  

Historia poszukiwań kobiety uduszonej ponad 20 lat temu pokazuje, że nie należy się poddawać. Za zabójstwo skazano jej męża, ale ciała nigdy nie odnaleziono. Wcześniej poszukiwania prowadziła marynarka wojenna i ekipy specjalistyczne. Pan wkroczył do akcji i po kilku godzinach wydobył torbę ze szczątkami kobiety. Jak pan to rozgryzł?

O całej historii dowiedziałem się zupełnym przypadkiem, cztery lata wcześniej. Przeglądając fotografie w telefonie, zorientowałem się, że w 2016 roku zapisałem zdjęcie mapki jeziora stworzonej przez męża tej kobiety, który początkowo przyznał się do winy i rysując tę mapkę, określił miejsce zatopienia. Zanim zaczynam szukać ciała, przeglądam akta sprawy, ale tu akurat pomogły nagrania z wizji lokalnej, które znalazłem w Internecie. Mapka i nagrania pozwoliły rozwikłać całą historię.

Historię jak z filmu grozy.

Od początku wszystko wskazywało na to, że to musi być ta kobieta. Ciało zostało ukryte pod wodą, a w torbie, oprócz ludzkich szczątków, znaleziono rzeczy osobiste, które do niej należały. Ale te poszukiwania nie były łatwe, ponieważ widoczność w jeziorze była ograniczona. Wiele osób twierdziło, że jeśli ciało zostało zatopione, to po tylu latach może być nie do odnalezienia ze względu na duże zamulenie zbiornika.

Sonar oraz nurkowanie pokazało, że torba nie była przykryta mułem, znajdowała się na twardej powierzchni, była bardzo dobrze widoczna. Torbę udało się odnaleźć dzięki specjalnemu magnesowi, który był ciągnięty przez jezioro. Dziś trochę mnie dziwi bezradność służb zaangażowanych wcześniej do tej akcji, m.in. marynarki wojennej.

Pierwsze ciało wyciągnąłem, kiedy miałem 13 lat

Czuje pan ulgę, kiedy udaje się odnaleźć poszukiwanego?

Tak, mogę powiedzieć, że czuję ulgę. Mogę też powiedzieć, że najbardziej męczące dla umysłu są sytuacje, kiedy nie udało się znaleźć danej osoby. Sam siebie pytam: co jeszcze można było zrobić, co zostało pominięte, co zostało źle zrobione? Czy ta osoba jest w tej wodzie? Wracam do obrazów z sonaru i analizuję, co mogłem przeoczyć.

Niedawno przez dwa tygodnie zajmowałem się poszukiwaniem 17-letniego Jakuba spod Łomży, który zaginął w grudniu. Sprawdziłem rzekę na odcinku 26 km, przepływając łącznie 150 km. Ogromny dystans. I mam mieszane uczucia w stosunku do swoich działań. W jednym miejscu sonar pokazał podwodny obiekt, który rzeczywiście mógłby być człowiekiem. Pod wodą okazało się, że już tego obiektu nie ma. Ponowne sonarowanie też pokazało, że ten obiekt tam nie występuje i przemieścił się z nurtem.

I co teraz?

Będę myśleć i analizować materiały.

Szukanie ludzi to ogromny wysiłek.

To prawda. Emocjonalny i fizyczny. Prowadzenie wielogodzinnych poszukiwań w ciągu dnia mocno obciąża organizm. Zdarzało mi się, że wracałem do domu i zasypiałem w ciuchach na kanapie.

Nie żałuje pan, że wybrał takie zajęcie?

Nie, to nie jest mój główny zawód. Pierwsze ciało wyciągnąłem z wody, kiedy miałem 13 lat, byłem młodszym ratownikiem w WOPRZ-e. Kurs płetwonurka robiłem dla siebie, żeby w przyszłości fajnie spędzać czas. Ale z biegiem lat doszły kolejne kursy – nurkowanie techniczne, jaskiniowe, na zamkniętym obiegu. Trzeba trenować, żeby organizm był przyzwyczajony do głębokości, ciśnienia, żeby mieć wyrobioną pamięć mięśniową.

Płetwonurek do zadań specjalnych

Jest pan najbardziej skutecznym płetwonurkiem i biegłym sądowym w dziedzinie poszukiwań podwodnych zaginionych osób, ale jest pan także dwukrotnym rekordzistą Guinnessa w nurkowaniu wysokogórskim, odkrywcą najwyżej położonego jeziora na świecie – Cazadero (5990 m n.p.m.). Imponujące.

Apetyt rósł w miarę jedzenia, a ja jestem zawziętą osobą.

To naprawdę duży wyczyn.

Takie nurkowania nie zdarzają się codziennie. Podobnie jak nurkowania na dużej głębokości. Wymagają one przygotowania siebie pod kątem fizycznym i sprzętu, m.in. odpowiednich mieszanek gazów. Na ultra głębokości nurkowanie trwa po wiele godzin, samo zużycie gazów jest potężne, co generuje koszty idące w tysiące złotych za sam gaz.

Wspomniał pan, że nurkowanie to nie jest pana główne zajęcie.

To prawda. Skończyłem Akademię Morską i zawodowo jestem oficerem nawigatorem na największych statkach specjalistycznych w sektorze górnictwa morskiego. Obecnie pracuję przy wykonywaniu odwiertów ropy naftowej dla największych firm w tej branży.

Co pan robi, jeśli nie nurkuje?

Lubię chodzić na siłownie, spędzać czas w terenie, pojechać na narty zimą, powspinać się, pojeździć na rowerze. Zapomnieć o wszystkim i pojechać za granicę w jakieś ciekawe miejsce.

Żeby ponurkować?

Niekoniecznie (śmiech)

A basen pana relaksuje?

Pewnie. Dosyć mocno wcześniej trenowałem samo pływanie.

Co panu daje nurkowanie?

Życie pod wodą to inny świat. Kiedy nie szuka się zaginionych osób, można się totalnie zresetować i oderwać od rzeczywistości. Polecam.

Rozmawiała Ewelina Lis, Ann Asystent Zdrowia

Przeczytaj więcej w Ann:

0 Komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *