– W neurochirurgii wielu pacjentów umiera. Jak ktoś dopiero zaczyna, to musi się nauczyć, żeby nie myśleć non stop: „o matko, zabiłem człowieka” – o tym, jak wygląda praca neurochirurgów, opowiada Marianna Fijewska, dziennikarka, autorka książki „Neurochirurdzy. Sekrety polskich wszechmogących”.
Posłuchaj wersji AUDIO: Neurochirurdzy
Ewelina Lis, Ann Asystent Zdrowia: Neurochirurdzy są bogami?
Marianna Fijewska: Nie wiem czy są bogami, ale na pewno za bogów się nie uważają. Przed rozpoczęciem prac nad książką myślałam, że będzie to hermetyczna, niechętna do rozmów grupa, bo neurochirurdzy razem z kardiochirurgami uważani są za elitę lekarską, top topów, górę medycznej piramidy. Szybko okazało się, że to bardzo fajni, pokorni ludzie. Ta pokora jest ogromną wartością w ich zawodzie. Ludzie mają ich za bogów, a oni nie mogą odlatywać.
Co to znaczy odlatywać?
Neurochirurdzy nie mogą wpaść w pułapkę myślenia o sobie: „jestem bogiem”. A to nie jest łatwe, bo cały czas słyszą, że komuś uratowali życie i są cudotwórcami. To jest dla nich obciążające, bo kiedy zaczyna się o sobie myśleć, że jest się bogiem, to łatwo stracić uważność w trakcie operacji, a to może kogoś zabić.
Trudniej rozmawia się z kobietą czy mężczyzną neurochirurgiem?
Panowie byli bardzo otwarci, chętnie się spotykali i opowiadali o swojej pracy. Kobiety przeciwnie i to było dziwne. Zdecydowana większość neurochirurżek mnie „spławiała” mówiąc, że one nie lubią takich rozmów.
Dogonić peleton
Może dlatego, że są w mniejszości?
To prawda, są w zdecydowanej mniejszości. Jedna z moich bohaterek, neurobiolożka z PAN, mówi o tym, że środowisko naukowe jest mocno dyskryminujące kobiety. Kiedy kobieta zachodzi w ciążę, to wypada z systemu na kilka miesięcy, albo lat. A w nauce jak w sporcie, jeśli nie trenujesz, czyli się nie dokształcasz, nie jeździsz na konferencje, to jest ci niewyobrażalnie trudniej, bo wracasz i masz tyły w porównaniu do kolegów. Trudno dogonić peleton i się przebić.
Pojawia się dyskryminacja?
Z badania przeprowadzonego rok temu przez zespół „Będąc Młodym Lekarzem”, wynika, że 73,5 procent medyczek doświadczyło dyskryminacji ze względu na płeć w pracy zawodowej lub już podczas studiów. Według danych Centralnego Rejestru Lekarzy z października odsetek kobiet aktywnie wykonujących swój zawód w chirurgii ogólnej to tylko 12,4 procent. W neurochirurgii jest jedynie 59 chirurżek, w chirurgii naczyniowej – 30, a w kardio- lub torakochirurgii, czy chirurgii szczękowo-twarzowej mamy mniej niż 30 kobiet.
Niewielki odsetek naukowczyń obejmuje też stanowiska kierownicze.
Niewielki odsetek kobiet dociera do momentu, w którym kieruje własnym zespołem badawczym. Same statystyki wypadają nie najlepiej. Kobiet na stanowiskach profesorskich jest około 20 procent. Naukowczynie mają też problem z docenieniem swoich umiejętności.
Co to znaczy?
Kobiety nie zgłaszają się do konkursów na stanowisko liderów laboratoriów, bo uważają, że nie mają szans. Czytając to samo ogłoszenie, kobieta myśli: „Nie spełniam połowę wymagań, nie nadaję się na to stanowisko”, a mężczyzna myśli: „Super, spełniam połowę wymagań, więc zaaplikuję”. I myślę, że dlatego kobiety neurochirurżki nie za bardzo chciały rozmawiać o pracy. Część mnie nawet dopytywała, a kto będzie w książce, bo przy nazwiskach wybitnych profesorów, mimo ogromnych własnych osiągnięć, nie chciały się pojawić.
Odzyskać dawne życie
Praca neurochirurga jest zaskakująca?
Zaskoczyła mnie skala tego, co neurochirurg robi. To nie tylko operacje kręgosłupa czy wycinanie guzów umiejscowionych w głowach. Jest cała dziedzina neuropsychochirurgii, w której część operacji polega na wszczepiania stymulatorów do odpowiedniego fragmentu mózgu, żeby coś zmienić, naprawić. I tu pojawia się niewiarygodna historia pacjentki profesora Marka Harata, która jako mała dziewczynka przeszła operację usunięcia guza mózgu.
Niestety, lekarze przy wycinaniu guza uszkodzili ośrodek sytości. Od tamtej pory była non stop głodna. Właściwie to śmiertelnie głodna. Lodówka w jej domu była zamknięta na kłódkę. Potrafiła zadzwonić na policję i wymyślać na rodziców straszne rzeczy, bo nie chcieli jej dać jeść.
Co się zmieniło po operacji?
Z tego co udało mi się zrozumieć, prof. Harat poprzez wszczepienie stymulatora w odpowiednią część mózgu pobudził ośrodek sytości. Zwrócił jej dawne życie. To było niesamowite oglądać tę dziewczynę w telewizji przed operację, gdy mówiła o myślach samobójczych i była w głębokiej depresji i potem po operacji, kiedy z uśmiechem na twarzy opowiadała o wycieczkach rowerowych i planach na przyszłość oraz o tym, że nie ma już problemów z jedzeniem.
W takiej sytuacji neurochirurdzy są jednak bogami.
Trochę tak. W tym przypadku najbardziej boskie jest to, że tacy lekarze łamią bariery, wychodzą dalej, podejmują ryzyko przeprowadzania operacji eksperymentalnych, a to jest niezwykle ciężkie. Niepowodzenie w przypadku operacji eksperymentalnych wiąże się z ogromnym ryzykiem doprowadzenia do śmierci pacjenta lub do jego niepełnosprawności. A oni stają przy stole i operują. I to jest nieprawdopodobne. To jest ten boski element, że mają w sobie tyle odwagi.
Poznałaś techniki operacyjne?
Wcześniej myślałam, że zawód neurochirurga to jest jakaś czarna magia, coś nieprawdopodobnego, i tylko jeden procent ludzi ma boskie zdolności, żeby to pojąć. Dziś uważam, że jest to rzemiosło, i jest ono do ogarnięcia. Gdyby w szkole były zajęcia o nazwie medycyna i tam przychodziliby lekarze ze specjalizacji, które się wydają tak bardzo boskie, i o nich by opowiadali, to dzieci byłyby bardziej oswojone i potem mogłyby spokojnie decydować, czy chcą zostać lekarzami.
Cisza i skupienie
Powtarzalność i praca mięśniowa są najważniejsze?
Absolutnie tak. Zacytuję słowa lekarzy: „jak już się wie, jak to zrobić, to nie jest to trudne”. Podchodzę to ich pracy z wielką pokorą, natomiast oni, jako fachowcy nie mówią o tym w ten sposób. Podkreślają, że można się tego nauczyć.
Jakie emocje towarzyszą neurochirurgom?
Troski, kłótnie, wściekłość to wszystko schodzi na dalszy plan. Jest bardzo duże skupienie. I to może wyróżniać ich specjalizację od innych, gdzie w salach operacyjnych są żarty, jest muzyka, są śpiewy, u neurochirurgów dominuje cisza i atmosfera nieprawdopodobnego skupienia. To jest, w ich ocenie, coś magicznego. Być może inne grupy społeczne nie mają takiej zdolności wchodzenia na tak wysoki poziom skupienia.
A jak odreagowują trudne momenty?
Moim rozmówcom bardzo pomaga rodzina. To, że mogą wrócić do domu, gdzie są dzieci, żona lub partner, to dla nich bardzo ważne. To ich uspokaja. Jedna z moich bohaterek była pierwszą kobietą neurochirurg na Śląsku. I to w dodatku w szpitalu z ogromną liczbą przewijających się pacjentów ze wszystkich miejscowości dookoła. Wspominała, że był taki czas, kiedy bardzo dużo dzieci ginęło po tym, jak wypadało z okien. O tym się nie mówiło, ale jej zdaniem, to była plaga.
Rodzice nie pilnowali i kończyło się tragicznie, bo te dzieci często miały tak rozległe urazy głowy, że odchodziły na jej na stole operacyjnym . Na jednym z dyżurów była świadkiem jak umierające na guza mózgu dziecko pocieszało matkę, żeby nie płakała, bo będzie dobrze. To były momenty, które ją, jako matkę mroziły, ale z drugiej strony, gdyby nie mąż i dziecko, to jej zdaniem, by sobie nie poradziła czy popadłaby w depresję lub alkoholizm.
Neurochirurdzy: zawsze ktoś umrze
A jak neurochirurdzy radzą sobie ze śmiercią pacjentów?
Najważniejsze to nie odlecieć, bo wtedy można spowodować czyjąś śmierć. W neurochirurgii wielu pacjentów umiera. Jak ktoś zaczyna być neurochirurgiem to musi się nauczyć, żeby nie myśleć non stop: „o matko, zabiłem człowieka”. Jeden z moich bohaterów, młody lekarz, opowiadał o najtrudniejszej i przełomowej lekcji. Operował tętniaka, musiał pacjentowi założyć klips, żeby nie było dopływu krwi. Po tym zabiegu od razu zaczął urlop.
Zanim go jednak zaczął zadzwonił do szpitala z pytaniem o stan zdrowia pacjenta i dowiedział się, że klips się zsunął i pacjent umarł. Ten młody lekarz przez całe wakacje w ciepłych krajach patrzył w morze i myślał o tym, że zabił człowieka. Tymczasem to było ryzyko pooperacyjne i to się mogło zdarzyć. Dopiero po jakimś czasie ten lekarz nauczył się radzić sobie z takimi sytuacjami. To działanie zgodne z zasadą: to jest taka praca, że zawsze ktoś może umrzeć. Ale ty nie możesz myśleć o tym, że ktoś umrze, musisz się starać zrobić wszystko najlepiej, pamiętając o tym, że te porażki są wpisane w zawód.
To chyba największa trudność po tej operacyjnej, czysto manualnej?
Ja myślę, że predyspozycje charakterologiczne są na pierwszym miejscu. Myślę, że są dużo trudniejsze do osiągnięcia niż samo rzemiosło.
Rozmawiała Ewelina Lis, Ann Asystent Zdrowia
Więcej wywiadów do przeczytania za darmo w aplikacji Ann Zdrowie lub po zalogowaniu na stronie:
- Rak płuc na początku nie daje objawów [ROZMOWA WIDEO] – Ann (ann-zdrowie.pl)
- Magazyn Ann: „Wolałam nie ryzykować i nie czekać na raka” – mówi Katarzyna. Poddała się podwójnej mastektomii [PODCAST] – Ann (ann-zdrowie.pl)
- Kobieca Strefa Ann: Jak być kobietą i nie zwariować? [WEBINAR] – Ann (ann-zdrowie.pl)