– Jako lekarka nie mogę powiedzieć, że jest coś cenniejszego od życia, ale jako człowiek powiem, że ważniejsze od życia jest zachowanie naszego człowieczeństwa, naszej duszy. Ten, który strzela, który jest agresorem, już ją stracił – opowiada dr Natalia Karpynchyk, lekarka z Odessy. Jest fachowcem wielu specjalizacji m.in. immunologii, genetyki i biologii molekularnej. Do Polski przyjechała pięć lat temu. Od 24 lutego, momentu rozpoczęcia wojny w Ukrainie pomaga tu na miejscu i jest w kontakcie z innymi lekarzami, m.in. z Mariupola.
Wojna w Ukrainie: Nigdy nie wiem czy ta rozmowa nie jest ostatnią
Ewa Chyra, www.ANN-zdrowie.pl: Spałaś dziś dobrze?
dr Natalia Karpynchyk: Nie.
A kiedy ostatnio dobrze spałaś?
Nie pamiętam, może miesiąc temu, kiedy to wszystko się zaczęło.
Jak od tamtego czasu zmieniło się Twoje życie?
Od 24 lutego, czyli momentu rozpoczęcia oficjalnej inwazji Rosji na mój kraj, mnie tutaj w Warszawie mentalnie nie ma. Jestem tam w Ukrainie, z moimi rodakami. Od pierwszego dnia ataku, od piątej rano byłam , jestem w kontakcie z moją rodziną i przyjaciółmi. To jest dla mnie bardzo ważne, żeby wiedzieć co się z nimi dzieje, czy są bezpieczni.
Jesteś w Polsce i robisz wszystko co możesz, aby pomóc tutaj na miejscu, natomiast wciąż jesteś w kontakcie z przyjaciółmi z Ukrainy.
Powiem tak, wszyscy moi przyjaciele, którzy nie mają dzieci, zostali w kraju. To dla mnie bardzo ważne, aby być z nimi w kontakcie, po pierwsze dlatego, że chce ich wspierać emocjonalnie, a po drugie dlatego, że nigdy nie wiem, czy dana rozmowa nie jest tą ostatnią. Staram się być silna dla nich, oni teraz tego potrzebują. Mam też kontakt z dorosłymi dziećmi moich przyjaciół . Ostatnio rozmawiałam z dwdziestodwuletnią dziewczyną , bardzo wrażliwą osobą. Wyznała mi, że bardzo się boi, ale nie opuści rodziców, którzy zdecydowali się zostać w kraju. Nie zostawi ich, tylko dlatego, że kiedy umrą to chciałaby ich godnie pochować. Niektórzy nie chcą wyjechać, ponieważ nie mogą zostawić swojego schorowanego ojca , albo matki. Sama podroż jak wiemy, też bywa bardzo niebezpieczna.
Wojna w Ukrainie: Piekło na ziemi jest w Mariupolu
Moja bliska koleżanka z Odessy, która miesiąc temu urodziła dziecko, opowiadała mi, że niedawno stała w kolejce. Nieopodal wybuchła bomba. Strach w oczach ludzi, jaki ujrzała spowodował, że wyprowadziła się na wieś. Powiedziała, że może znieść bomby, ale takiego strachu w ludzkich oczach nie jest w stanie wytrzymać. Codziennie się pytam moich przyjaciół lekarzy jak mogę jeszcze pomóc. Czuję się jakbym zostawiła gdzieś chorą kochaną mamę, do której nie mogę wrócić. Ciągle sobie tłumaczę, ze tutaj też jestem potrzebna…
Masz przyjaciół we wszystkich większych miastach w Ukrainie. Jakie teraz są nastroje wśród ludzi?
W Mariupolu jest piekło, nie zawsze też mogę mieć kontakt z ludźmi stamtąd, bo brakuje prądu i wszystkiego. Natomiast w innych miastach ludzie się boją. Przyjaciółka z Odessy, płakała ostatnio przez telefon i przekonywała mnie, że czeka ich taki sam los jak tych z Mariupola, ponieważ Odessa leży nad morzem i jest ważnym punktem dla Putina. Rozmawiałam z nią pół dnia, żeby ją trochę uspokoić. Z kolei przyjaciel z Mariupola od dłuższego czasu nie ma kontaktu z rodziną. W takich chwilach brakuje słów. Nie ma teraz w Ukrainie żadnego człowieka, którego nie dotykałby ten dramat.
W przekazach medialnych widzimy śmierć, strzelanie do cywilów, bombardowanie szpitali , co może być gorszego?
Skala. Skala tej śmierci przeraża nawet lekarzy. Gdyby pokazać jak to wygląda w całości, spowodowałoby to większa traumę i obniżone morale wśród ludzi i żołnierzy.
Wojna w Ukrainie: czasem giną całe rodziny i nawet nie ma komu grzebać
Masz informacje z pierwszej ręki od lekarza z Mariupola?
Tak, tam sytuacja jest dramatyczna. Ja jestem daleko i wiem dlaczego nie mogę pomóc, ale kiedy lekarz siedzi w piwnicy i nie może wyjść udzielić wsparcia, ponieważ szpital jest cały czas ostrzeliwany, to jest to tragedia.
W jednej z wiadomości kilka dni temu napisałaś mi, że jeśli istnieje piekło, to jest ono właśnie teraz na ziemi, w Mariupolu. Czy to jest tak, że po miesiącu na granicy wytrzymałości psychicznej nawet lekarz przyzwyczaja się do tej wszechobecnej śmierci i pomaga tylko tym, których wybierze, bo wszystkim nie zdoła?
Na głos nigdy nikt tego nie powie, ale to tak właśnie wygląda, ponieważ lekarz jest również człowiekiem i ma fizyczne ograniczenia. Poza tym kiedy w XXI wieku nie ma wody i prądu, to jest to właśnie piekło. Piekło jest wtedy , kiedy zwłoki dorosłych i malutkich dzieci leżą na korytarzach bo nie można ich pogrzebać. Nie można ich nawet wynieść na zewnątrz, bo grozi to śmiercią.
Taka sytuacja jest nie tylko w Mariupolu. Mam dobrego przyjaciela , bardzo znanego lekarza w Kijowie, który tłumaczył mi ostatnio, że swoją matkę pogrzebał obok własnego domu. Czasem giną całe rodziny i nawet nie ma komu grzebać zwłok. Mój znajomy, który jest wojskowym, powiedział mi, że tysiące rosyjskich żołnierzy leży na ulicach i jedzą ich ptaki.
Właśnie tam w Mariupolu jest dziś najtrudniej?
To nie jest żadnym zaskoczeniem, że tak, choć teraz nawet ciężko dokładnie powiedzieć co tam się dzieje. Miasto jest praktycznie odcięte od świata. W niektórych miejscach, jak już mówiłam, nie ma prądu i wody . Telefony też nie zawsze działają. Z tego co wiem, to w mieście jest też wielu chorych , starszych ludzi, którym kończą się leki. Od kilkudziesięciu dni siedzą w piwnicach. Komuś brakuje insuliny, komuś leków na ciśnienie. Nie mogą wyjść, aby te zapasy uzupełnić, ale też nawet nie ma z czego. Lekarze często nie mogą też do nich dotrzeć.
Wielokrotnie mówiłaś, że szukasz sposobu, aby wrócić na Ukrainę, że tam jesteś teraz bardziej potrzebna. Powstrzymuje cię to, że masz nieletniego syna. Co dla ciebie jako lekarza oznacza przyglądanie się tej wojnie z daleka?
Lekarz to nie zawód , to powołanie , misja. Tylko, że nawet gdybym nie była lekarzem, chciałabym tam być, pomagać. To wewnętrzna potrzeba i przekonanie, że właśnie tak powinno być, że to jest właściwe. Gdyby nie mój syn, już by mnie tutaj w Polsce nie było.
Wojna ma wiele cierpiących twarzy
Twoi przyjaciele, lekarze z Ukrainy przekonują cię, że w Polsce też jest teraz co robić, że również jesteś potrzebna. Jak zdecydowałaś się pomagać ?
To nie była żadna decyzja, to wszystko wyszło bardzo naturalnie. Mam wielu przyjaciół , którzy mają małe dzieci , oni właściwie od pierwszych godzin wojny potrzebowali wsparcia. Porady lekarskiej, a czasem po prostu zwykłej rozmowy i podtrzymania na duchu. Na początku było to ciągłe wiszenie na telefonie, teraz wielu z nich przyjechało do Polski i pomagam im tutaj nie miejscu. A potrzeby są ogromne.
Przez silny stres wielu osobom nasiliły się przewlekłe choroby, albo w ogóle zaczęli cierpieć na inne dolegliwości. Dzieci często przyjeżdżały z bardzo wysoką gorączką. Poza tym, zwyczajnie potrzebowali dachu nad głową, jedzenia i takiego normalnego poczucie bezpieczeństwa. Mój numer telefonu jest przekazywany z rąk do rąk i kto potrzebuje wsparcia , to mu go udzielam. Przez pierwsze dni prawie nie spałam. Dziś już daje sobie czas na sen.
Masz w pamięci jakieś konkretne historie?
Trudno tak powiedzieć, wszystkie są dla mnie równie ważne i tak samo dramatyczne. Wojna ma wiele cierpiących twarzy. Pamiętam na przykład kobietę , matkę noworodka, która ze stresu straciła pokarm , albo zamglone oczy przerażonych dzieci, z czterdziestostopniową gorączką. W tych oczach widać nie tylko spadające bomby, ale koszmar ciężkiej podróży w przeładowanych pociągach.
Oczywiście, że kiedy ciało choruje ze stresu, potrzeba lekarstw, ale jeszcze bardziej zwykłych rzeczy, ciepłego łóżka i jedzenia, no i zapewnienia, że w Polsce nic im nie grozi. Często po przyjeździe do Warszawy, czy Opola, gdzie też pracuje, padało pytanie, czy tutaj jest bezpiecznie, czy za chwile nie będzie tak samo jak w Ukrainie.
Dla mnie wojna zaczęła się w 2014
I co im odpowiadałaś?
Chciałam ich uspokoić , zapewniałam, że w Polsce jest bezpiecznie, że jest dużo pomocy , że nic im nie grozi, że nic nie spadnie im na głowy.
A wierzysz w to? Pytam, bo widzę zawahanie.
Chcę wierzyć, że ludzie obudzą się w porę i nie pozwolą, aby ten konflikt rozlał się na cały świat. Jednak patrząc na to co dzieje się w moim kraju, nachodzą mnie wątpliwości.
A co poczułaś kiedy zobaczyłaś jak rosyjskie czołgi przekraczają granice twojego państwa?
Dla mnie wojna zaczęła się w 2014 roku kiedy rosyjscy separatyści zaatakowali Donbas i Krym. Wtedy nikt nie chciał nazywać tego wojną, ale ja już wtedy czułam, że to nie są tylko prowokacje. Ja mam w połowie rosyjskie korzenie, moja matka była z Rosji, ojciec z Ukrainy. Wielu ludzi w moim kraju ma wielonarodową tożsamość. Przykładem tego jest Odessa, z której pochodzę.
Mimo tej wielonarodowości żyliśmy ze sobą w zgodzie. Co roku jeździłam też do Moskwy na konferencje naukowe, miałam wielu przyjaciół z Rosji, którzy często mnie odwiedzali. Wszystko zmieniło się po 2014 roku, kiedy zaczęły się pojawiać pierwsze głosy, że w Ukrainie są jacyś naziści. To było bardzo przykre, bo dotyczyło również moich przyjaciół, ludzi wykształconych. Dlatego to co się stało 24 lutego nie było dla mnie niestety zaskoczeniem.
Tylko zwykli ludzie mogą zakończyć tę wojnę. Mają taką moc
Kiedy zdałaś sobie sprawę, że nie każdemu da się pomóc?
Kiedy sama się rozchorowałam, z przepracowania i braku snu. Natomiast jak dojdę do siebie, to będę pomagać dalej, ale zastanowię się jak to robić. Może wrócę do Opola, gdzie jest mniej wolontariuszy i fundacji, jeszcze nie podjęłam decyzji.
Jaka pomoc dziś jest najbardziej potrzebna, tym którzy przyjechali do Polski?
To jest bardzo indywidualne. Jest jednak jeden wspólny mianownik, aby wyjść z traumy potrzebne są zwykłe rzeczy. Dach nad głową, jedzenie, czasem leki, ale przede wszystkim bezpieczeństwo. Wydaje się proste, jednak nawet kiedy teraz o tym mówię, pod tymi słowami kryje się bardzo wiele emocji i setki ludzkich historii. Te dwadzieścia parę dni, jakie minęły od początku inwazji, jest dla mnie w jak dwadzieścia parę lat, tyle się zdarzyło.
Ludzie, których wspieram, za każdym razem potrzebują widzieć w moich oczach, że wszystko jest w porządku. To wykracza poza wymiar lekarskiej, a nawet ludzkiej logiki. Po prostu przeglądają się w moich oczach i kiedy słyszą zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, ich twarze nabierają blasku. Ja jestem często ich siłą, dopóki nie odzyskają swojej własnej.
Ta wojna ma też twarz kobiety
Ukraińcy to dumny naród, nie poddadzą się ?
Nie. Kiedy rozmawiam z moimi przyjaciółmi widzę, że oni się nie boją , a to oznacza, że nie mają już nic do stracenia. A dla mnie to bardzo mocny sygnał, że będą walczyć do końca. Bo kiedy człowiek się boi , łatwo można nim manipulować , a kiedy już nie ma strachu staje się potężniejszy niż kiedykolwiek. Nie potrafię tego inaczej wytłumaczyć. Ukraińcy się zjednoczyli , pomagają sobie nawzajem, przykłady tej pomocy można mnożyć.
Choćby w odważnej postawie ukraińskich kobiet…
Tak, zdecydowanie, kobiety pokazały swoją moc. Bardzo przeżywają na przykład, że wojskowi często śpią na ziemi i chorują, bo nie maja ciepłych ubrań. Dlatego zbierają materiały i szyją z nich ciepłe ubrania. Niezależnie jakiej są profesji, działają razem. Kobiety, które mają dzieci, umawiają się na dyżury. Kiedy jedna szyje, druga pilnuje najmłodszych i tak na przemian.
Jaką mentalną rolę odgrywają kobiety w tej wojnie?
Są przede wszystkim mocą, która płynie z wewnątrz. Mężczyźni w Ukrainie zawsze byli silni fizycznie, ale żeby być na pierwszej linii frontu potrzebują kobiet, ich wsparcia i mądrości. Często słyszę o ukraińskich kobietach, które stają przed rosyjskimi czołgami i krzyczą na wojskowych żeby wracali do domu, do swoich żon i dzieci. Taka postawa jest wzmacniająca dla faceta , który wie, że jego żona czy matka sobie poradzi, nawet jeśli jego już nie będzie. Kobiety, które zostały w Ukrainie nie boją się śmierci.
A co jest ważniejsze od życia?
Jako lekarka nie mogę powiedzieć, że jest coś cenniejszego od życia, ale jako człowiek powiem, jako kobieta powiem, że ważniejsze od życia jest zachowanie naszego człowieczeństwa, naszej duszy. Ten, który strzela do niewinnych, do dzieci, który jest agresorem, już ją stracił.
A dusza to wolność?
A dusza to wszystko i wolność też.
Autor: Ewa Chyra, Ann Asystent Zdrowia
Znajdź więcej artykułów w Ann:
- Humor na wojnie: „naturalna metoda, aby złapać oddech” [MAGAZYN ANN]
- Wojna w Ukrainie: Transport leków dotarł do szpitala położniczego we Lwowie [WIDEO]
- Kobiety w Afryce wciąż rodzą w skandalicznych warunkach. Polki ruszyły na pomoc [MAGAZYN ANN]
