
– Konsekwencja bywa bożkiem, który może nas ograniczać. Czegoś nie robiliśmy całe życie, a może warto spróbować? Nie mam na myśli chaotycznego przekraczania reguł, raczej poszerzanie pola wolności – mówi Maria Król-Fijewska, psycholożka, psychoterapeutka, autorka „Pana Henryka. Mężczyzny z Warszawy”, powieści o „duszy człowieka, która się nie starzeje”.
Ewelina Lis, Ann Asystent Zdrowia: Ile lat miała najstarsza osoba, której pomagała Pani zmienić życie?
Maria Król-Fijewska: Była po osiemdziesiątce. W naszym ośrodku mamy również 90-letnich pacjentów. Dopóki człowiek może się ruszać, sprawnie myśli i ma motywację, zawsze może chcieć coś zmienić w swoim życiu.
Co chcieli zmienić pacjenci po 80. i 90. roku życia?
Zazwyczaj chodzi o te same rzeczy, co u młodych. Problemy interpersonalne są jednak dominujące. Miałam pacjentkę po osiemdziesiątce, która przyszła do mnie ze względu na bolesne relacje z siostrą. Była zagubiona i chciała zrozumieć, dlaczego siostra ją tak źle traktuje i co ona może jeszcze zrobić, żeby tę sytuację zmienić. Zaczynamy patrzeć na tę relacje, zastanawiać się, skąd wzięły się obecne problemy, oglądać życie jako całość.
Życie z perspektywy
Czym terapia w późniejszych latach różni się od terapii młodych osób?
Perspektywą czasową. W terapii młodszych osób skupiamy się na bieżących problemach i konkretnych rozwiązaniach, natomiast u starszych pacjentów dochodzi potrzeba rozliczenia się z przeszłością i zrozumienia swojego życia w szerszym kontekście. Jeżeli ktoś jest w szkole podstawowej i rozmawia ze szkolnym psychologiem, to najbardziej będzie się interesować tym, co się dzieje w danym tygodniu, a najlepiej jutro. Kiedy ma się między 20 a 30 lat, chce się dowiedzieć od psychologa, jak załatwić życiowe sprawy, ale bieżące. Osoby w wieku 40-50 lat często zadają sobie egzystencjalna pytania: czy ja nie tracę życia?
Największą retrospektywę mają 80-latkowie.
To prawda. Chodzi tu o dokończenie pewnych spraw, ale nie w sensie, że zanim umrą. To dokończenie wynika z potrzeby postawienia kropki nad i, dopowiedzenia czegoś, co wisi nad nimi od dawna. Czasem człowiek ma potrzebę spojrzenia na swoje życie z perspektywy i nazwania rzeczy po imieniu. Na przykład może zdać sobie sprawę, że całe życie szukał Boga i ten motyw go nie opuszczał. Albo że przez całe życie próbował udowodnić, że jest wartościowym człowiekiem, ciągle na nowo i na nowo. Taka refleksja jest ważna, by zrozumieć siebie i swoje życie w pełni.
Zaskakująca bliskość
Czy praca nad sobą w późniejszych latach jest trudniejsza?
Nie sądzę. Wyróżniam dwa typy pacjentów: ci, którzy są zmuszeni przez rodzinę do terapii, i ci, którzy chcą z własnej woli refleksji nad swoim życiem. Ci z przymusu zazwyczaj szybko rezygnują, bo starsi ludzie nie dają się łatwo zmusić do pracy nad sobą. Ci, którzy przychodzą z własnej woli, mogą być bardzo zaangażowani i otwarci na zmiany.
Jak bardzo spektakularne są to zmiany?
W pamięci mam panią po 60-tce., która chwilę przed emeryturą, po udziale w treningu komunikacji zorganizowanym w firmie, w której pracowała, zrozumiała, czym są uczucia. Dotarło do niej, że można szczerze rozmawiać z drugim człowiekiem, mówić wprost co się myśli, odwołując się nie do racji, a do tego, co ma się w środku. Powiedziała, że dopiero wtedy zaczęła odczuwać zaskakującą dla niej bliskość z innymi ludźmi i rozumieć, na czym polega życie – na szczerych relacjach i odrzuceniu międzyludzkich labiryntów.
Czy dawniej było trudniej budować relacje?
Każdy czas ma swoje wzorce przyjaźni i bliskości. Czy kiedyś przyjaźnie były lepsze, trwalsze? Wątpię. One mogły być ubrane w inne kostiumy, czyli metody komunikacji. Podstawowe ludzkie relacje, jak miłość i przyjaźń, mają obecnie podobną jakość jak dawniej.
Równoległe życie
Historia, którą opisała Pani w książce jest o miłości. I zaczęła się dawno.
35 lat temu. Miałam wtedy małe dzieci i mało czasu, ale poczułam, że muszę opisać losy człowieka, który nie zrezygnował i postawił wszystko na jedną kartę. Między Sylwestrem a Nowym Rokiem napisałam prolog, który w niezmienionej formie trafił po latach do książki.
Napisała pani prolog i zostawiła tę historię?
Właściwie nie. Latami próbowałam pisać po dwie, pięć, dziesięć stron, ale zawsze było coś ważniejszego do zrobienia. Napisałam książki psychologiczne, założyliśmy firmę, urodziło się czwarte dziecko. Cały czas czułam jednak wewnętrzny obowiązek, że muszę to dokończyć. Wracałam do pisania na wakacjach i w każdej wolnej chwili. To była straszna kula u nogi, ale też coś dziwnego, taki mus wewnętrzny, że ja tego nie mogę zostawić. Aż w końcu, zdeterminowana, wzięłam urlop bezpłatny, żeby skupić się tylko na pisaniu.
Niezwykłe przeżycie: pisać książkę tyle lat.
To jak równoległe życie. Tyle lat trwało to pisanie, że już się zaprzyjaźniłam z bohaterami. Najbardziej mi zależało na tym, żeby pokazać niezatapialność Pana Henryka oraz to, co się stanie jeśli ktoś pójdzie w czymś na całość.
Himalaje
Tytułowy Pan Henryk poszedł na całość w walce o miłość.
Poszedł.
A co to znaczy?
Złożył szaloną przysięgę. I zrobił wszystko, żeby ją spełnić. On był wielkim miłośnikiem Warszawy i jej historii. W stolicy, niedaleko ambasady brytyjskiej jest zabytkowy pałacyk Sobańskich. Pan Henryk pewnego razu postanowił, że wejdzie do środka, będzie tam pił herbatę z porcelanowych filiżanek, a potem spędzi noc z kobietą.
Udało się.
Tak, chociaż było to niesłychanie trudne dla starszego pana, który mieszka w domu seniora, a w dodatku w momencie składania przysięgi nie mającego partnerki, której można taki hazard zaproponować.
To piękna historia o przekraczaniu własnych granic. Właściwie pokonywaniu Himalajów.
Himalajów. Doskonałe porównanie. Często zapominamy o tym, że starsze osoby mają potrzeby podobne do tych, które mają młodzi. To jest część społeczeństwa, która robi coś, czego inna część społeczeństwa nie chce widzieć. W domach seniorów miłość i związki erotyczne są ważnymi tematami. Sprowadzanie starszych osób do roli tych, którzy mogą tylko wspominać przeszłość, jest ograniczające. Oni mają swoje potrzeby, marzenia i pragnienia. I to jest raczej dobra wiadomość dla osób w średnim wieku, bo wskazuje na to, że jak oni będą mieć 70 czy 80 lat, to jest szansa, że nie opuści ich aktywność i romantyczna i erotyczna.
Akcja książki toczy się w 1987 roku, chwilę przed rewolucyjnymi zmianami w Polsce. To czasy wielkiej transformacji, wielkich nadziei.
Uparłam się na to w 2008 roku, kiedy ją skończyłam, aby ten 87. rok w książce został. Już wtedy książka była historyczna, a kiedy ją poprawiałam i skracałam, stawała się coraz bardziej historyczna. Uczciwie byłoby stworzyć przypisy w wielu miejscach, ponieważ dla współczesnych czytelników wiele sytuacji może być niezrozumiałych.
Krasnoludki i pomarszczone twarze
Jakie to sytuacje?
Na przykład historia z poszukiwaniem działającej budki telefonicznej. W jaki sposób w ogóle się porozumieć w tamtych czasach? Albo kwestia walizek trzymanych pod łóżkiem w domach seniorów – dziś to już nie jest powszechne. Dziś w domach seniorów nie ma już walki o papier toaletowy. W tamtych czasach, gdzie każdy miał swój i nie było wspólnego papieru, dochodziło do sprzeczek. Do tego problemy z zakupem prawie wszystkiego, nieustanne stanie w kolejkach.
Co jeszcze się zmieniło w porównaniu do tamtych czasów?
Autobusy, które nieustannie się psuły. Albo nie przyjeżdżały wcale, albo wszystkie naraz. Inna sprawa: lęk przed milicjantami. To były zupełnie inne relacje. Teraz nie boję się policjanta, ale milicjanta zawsze się bałam.
Czy książkowy dom spokojnej starości nawiązuje do jakiegoś prawdziwego miejsca?
Tak, w latach 70. przychodziłam do domu spokojnej starości mieszczącego się w willi przedwojennego bogacza przy ulicy Belwederskiej w Warszawie. Odwiedzałam tam nianię mojej przyjaciółki. Byłam tam kilkanaście razy i te wizyty wywarły na mnie ogromne wrażenie, stając się później scenerią dla mojej książki.
Jaki obraz utkwił Pani w pamięci z tych wizyt?
To, co zrobiło na mnie piorunujące wrażenie i czego nie mogłam przełknąć przez lata, to ściany w holu. Były na nich namalowane olejną farbą krasnoludki na nartach, sankach i łyżwach, które miały twarze bardzo starych ludzi. Dla mnie to było przerażające, nie śmieszne, ale dziwne. Te krasnoludki miały pomarszczone twarze, co wyglądało strasznie. Byłam wtedy młoda, miałam 17-18 lat i nie rozumiałam, dlaczego tak wyglądają, wydawało mi się, że jest w tym jakiś brak szacunku, byłam oburzona.
Dojrzeć do…
Czy zaczerpnęła Pani coś konkretnego z tego miejsca do swojej książki?
Niania, którą odwiedzałam, nazywała się tak jak jeden z moich bohaterów. Poza tym, miałam licznych wujów i ojca, którzy byli z tego samego pokolenia co tytułowy Pan Henryk. On w 1987 roku miał 71 lat, urodził się w 1916 roku. To pokolenie, które walczyło w II wojnie światowej, przetrwało wojnę, socjalizm i odbudowywało Polskę. Byli to ludzie pełni godności i honoru, a jednocześnie straszni krętacze, którzy musieli kombinować, żeby przetrwać w socjalistycznej rzeczywistości.
Kilkadziesiąt lat pracy nad książką to długi czas. Czy zmiany w Pani życiu, rozwój zawodowy jako psychologa, wpłynęły na ostateczną formę powieści?
Zdecydowanie, im dłużej pisałam, tym lepiej mi to wychodziło. Uczyłam się pisać i nie przekładałam bezpośrednio swoich psychologicznych przemyśleń do książki. Pozwalałam sobie na swobodę, pozwalałam postaciom „dyktować” historię. To było bardzo przyjemne. Zadawałam sobie pytania: a co tam dokładnie było wtedy? I w ten sposób historia rozwijała się naturalnie.
Czy wracała Pani do wcześniejszych wersji książki?
Traktowałam ją jako coś, co już istnieje. Zmiany, które wprowadzałam, były częścią naturalnego procesu tworzenia.
Ile lat zajęło samo pisanie?
Samo pisanie zajęło mi 20 lat, potem jeszcze poprawiałam, składałam fragmenty pisane w różnym czasie tak, aby pasowały do siebie. Sam proces publikacji był najtrudniejszy. W tamtych czasach temat starszych ludzi nie wzbudzał zainteresowania, wręcz odpychał wydawców.
Stworzyła Pani dojrzałą opowieść o dojrzałych ludziach.
To prawda. To nie jest książka pisana na kolanie. Bardzo konsekwentnie używam zwrotów: pan Henryk, pani Elżbieta, pan Ryszard, tak aby oddać tym osobom godność, honor i szlachetność.
Irytujący Pan Henryk
Czy tytułowy Pan Henryk się zmieniał?
Przeżył pewną metamorfozę. W czasie spotkań autorskich czytelniczki mówiły, że książka, owszem bardzo im się podoba, ale pan Henryk momentami okropnie złości. Faktycznie, to nie jest powieść o krystalicznym bohaterze. To nie jest postać wykuta z marmuru. Potrafi męczyć panią Elżbietę zazdrością, jest chwilami nieufny, chwilami zbyt natarczywy. Ale z czasem zaczyna też rozumieć rzeczy, których nie rozumiał wcześniej, mniej się broni, bardziej otwiera.
Czy Pan Henryk odnalazłby się w dzisiejszych czasach?
Zaskoczyła mnie Pani tym pytaniem. Trudno powiedzieć. To jak zastanawianie się, czy Mieszko I poradziłby sobie w XIX wieku.
Zgadza się Pani ze stwierdzeniem, że na zmianę nigdy nie jest za późno?
Tak, całym sercem! Myślę, że wiele złego wprowadza pojęcie konsekwencji. Często czujemy się zobowiązani trzymać jakąś linię, ale gdybyśmy ją niekonsekwentnie złamali, postąpili wbrew temu, co robiliśmy całe życie, to byłoby dużo lepiej.
Na co czekać?
Dlaczego?
Konsekwencja bywa bożkiem, który może nas ograniczać. Czegoś nie robiliśmy całe życie, a może warto spróbować? Nie mam na myśli chaotycznego przekraczania reguł, raczej poszerzanie pola wolności. Może warto przynajmniej przy niektórych odwiecznych regułach naszego postępowania postawić znak zapytania?
Jak z wiekiem zmienia się odwaga?
Niektórzy ludzie rezygnują, mówiąc, że jest już za późno, by się starać coś zmienić. Inni z kolei myślą: „Jeżeli nie teraz, to nigdy.” Tacy ludzie często przyspieszają swoje życie, nawiązują szybsze i bardziej poważne relacje. Czują, że nie ma na co czekać.
O autorce:
Maria Król-Fijewska jest psychologiem klinicznym, psychoterapeutką, superwizorem psychoterapii i treningu grupowego. Stworzyła polską wersję treningu asertywności. Współzałożycielka Ośrodka Intra. Autorka książek m.in. „Tam i stamtąd. Psychologiczne mechanizmy uzależnienia od alkoholu”, „Stanowczo, łagodnie, bez lęku” czy „Trening asertywności”.
O książce:
Pan Henryk Dąbrowski ma 71 lat, jest wdowcem i od roku mieszka w Domu Spokojnej Starości nieopodal Łazienek w Warszawie, dokąd przeniósł się kilka lat po stracie żony i córki. Wewnętrznie żyje w świecie po katastrofie. Jest rok 1987 i wydaje się, że zarówno w życiu pana Henryka, jak i w smutnej polskiej rzeczywistości niewiele może się zmienić. A jednak… Nieoczekiwanie pan Henryk, uniesiony honorem i poruszony spotkaniem z kobietą, składa przedziwną przysięgę. Jej dotrzymanie wymagać będzie wiele trudu i szczęścia, a spełnienie pociągnie za sobą szereg konsekwencji.
Bezkompromisowa miłość do pani Elżbiety i niezwykłe zachowanie pana Henryka porusza całe jego otoczenie. Mieszkańcy Domu, jeden po drugim, wracają do życia, które gwałtownie nabiera koloru.

*Serwis / aplikacja Ann dokłada wszelkich starań, aby treści składające się na zawartość serwisu były ścisłe i poprawne. Prezentowana treść jest dostarczana jedynie w celach informacyjnych lub edukacyjnych. W żadnym zakresie nie zastępuje i nie może być utożsamiana z konsultacją czy poradą lekarską.