
– Myślałem, że to nic skomplikowanego: bieganie to bieganie. Wyjdzie, jak wyjdzie. W przypadku osoby niewidomej jest to bardzo trudne, bo ona nie widzi jak biegają inni, więc nie może skopiować żadnej techniki – opowiada Andrzej Tichonow, niewidomy biegacz, który startuje w zawodach z przewodnikiem.
Ewelina Lis, Ann Asystent Zdrowia: Nasza rozmowa zaczęła się od kolorów.
Andrzej Tichonow: Wiem, że trawa jest zielona. Zielone są też niektóre warzywa. Niebieskie jest niebo. I morze. Ale co to znaczy, że trawa jest zielona? Nie mam pojęcia. Trudno mi sobie wyobrazić czym jest kolor, bo ja nie wiem, co to znaczy kolor. Dla mnie to pojęcie teoretyczne.
Nie widzisz od urodzenia.
Prawie. Widziałem tylko przez pierwszych jedenaście miesięcy życia. Przed pierwszym rokiem życia wykryto u mnie siatkówczaka, czyli nowotwór rozwijający się wewnątrz gałki ocznej. Chwilę później straciłem wzrok. Ludzie czasem mają wrażenie, że ja widzę. Wydaję mi się, że mózg na jakimś poziomie, takim nieświadomym, coś pamięta. Gesty czy mimika twarzy skądś się wzięły. Ale o kolorach tak głębiej to nie pogadamy.
Amerykański akcent
To może o muzyce.
Rodzice chcieli, żebym został skrzypkiem. Chodziłem nawet do szkoły muzycznej, ale w takim świadomym, nastoletnim wieku zrozumiałem, że nie zostanę wybitnym muzykiem, bo nie mam do tego predyspozycji, chociażby fizjologicznych. Pomyślałem, że lepiej mieć inny zawód. Wtedy spotykałem niewidomych, którzy pracowali jako tłumacze języków obcych. I dlatego poszedłem na studia lingwistyczne ukierunkowane na język angielski i niemiecki.

W jaki sposób osoba niewidoma uczy się języków obcych?
Najtrudniej było na pierwszym roku studiów. Urodziłem się w Archangielsku. To jest trzy tysiące kilometrów od Polski. Pod względem technologicznym było zacofanie. Nie miałem żadnych udogodnień, czytników elektronicznych. Nie miałem nawet komputera. Musiałem rozmawiać, sięgać po słownik, czytać, pytać ludzi jak coś może brzmieć lepiej.
Świetnie mówisz po amerykańsku.
Dziękuję. Bardziej mi się podoba ten akcent niż angielski.
Jak go wyćwiczyłeś?
W czasie pobytu w USA. Kiedy miałem 23 lata wyjechałem z Rosji do Michigan. Wygrałem Fulbright Foreign Language Teaching Assistant Programme, czyli program dla uczelni zainteresowanych goszczeniem native speakera, który będzie prowadził zajęcia w konkretnym języku. Ja przez rok studiowałem i pracowałem jako asystent profesora języka rosyjskiego. Wylot do Stanów był moją pierwszą samodzielną podróżą. Było stresująco, bo lotniska w USA są ogromne. W Chicago między terminalami jeżdżą pociągi. Bardzo łatwo się zgubić.
Czego potrzebuję?
Zdarzyło ci się zgubić kiedyś na lotnisku?
Było kilka takich sytuacji. Zazwyczaj przed wylotem dużo czytam. Planuję. Sprawdzam, jak można zamówić asystę na lotnisku, która pomoże mi się przemieścić po terminalu i wsiąść bezpiecznie do samolotu. Zawsze mam pod ręką komórkę, która „gada”. Dla bezpieczeństwa numery telefonów, lotów, godziny odprawy zawsze zapisuję sobie wcześniej w Braille’u, żeby były dostępne nie tylko w wersji elektronicznej. Niestety, raz zdarzyło się, że nikt po mnie nie przyszedł.
Asystenci na lotnisku w Warszawie zapomnieli o mnie. To było kilkanaście lat temu, kiedy nie mówiłem jeszcze po polsku. Nagle słyszę z głośników: „This is the final boarding call for passenger Andrzej”. Pomyślałem sobie: „OMG. I co teraz, przecież ja nie wiem, gdzie jestem”. Zacząłem po angielsku prosić, żeby ktoś mi pomógł. Udało się. Zdążyłem na lot. Czasem trzeba trochę pokombinować. Błahe sprawy dla osoby widzącej, jak znalezienie toalety w pociągu czy na pokładzie samolotu, dla niewidomej to ogromny challenge.
Amerykanie byli pomocni?
Bardzo. Jeszcze przed wylotem przekonałem się, co to znaczy wsparcie dla studentów z niepełnosprawnościami. Trzy miesiące przed podróżą dostałem wiadomość z centrum wsparcia działającego przy Uniwersytecie w Michigan z pytaniem: czego oczekuję i czego potrzebuję. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, bo nie wiedziałem, jakie są formy wsparcia. Po przyjeździe przeżyłem kolejny szok. Na starcie dostałem nowoczesny sprzęt: laptop, czytnik ekranu, skaner. Pierwszy raz w życiu miałem też zajęcia z orientacji przestrzennej.

Jak wyglądały te zajęcia?
Instruktor najpierw mi pokazał podstawowe techniki chodzenia z białą laską. Wytłumaczył: jak ją trzymać prawidłowo, jak badać teren, jak zapamiętywać trasy, na co zwracać uwagę i przede wszystkim: jak w głowie budować mapę różnych punktów orientacyjnych.
USA. Szkoła życia
W jaki sposób osoba niewidoma tworzy te punkty orientacyjne?
Zwykły słupek, kosz na śmieci czy drzewo mogą być wskazówkami, że gdzieś muszę skręcić, albo stanąć bliżej. Na początku było to strasznie skomplikowane i stresujące, bo wcześniej samodzielnie nie poruszałem się z białą laską. To była rewolucja w moim mózgu i w moim funkcjonowaniu. W głowie tworzy się mapa tras. Niestety, kiedy idę sam, w dodatku jestem zmęczony albo jeszcze gorzej: jestem zmęczony, pada deszcz i wieje wiatr, to muszę być mocno skoncentrowany, bo można się łatwo pogubić. Nawet na znanej trasie można coś przegapić.
Pierwsze miesiące w USA były…?
Bardzo trudne. Byłem tam sam. Musiałem samodzielnie się poruszać. Język był wyzwaniem, bo na początku w ogóle nie rozumiałem Amerykanów. Nagle okazało się, że mają inny akcent niż ten, którego mnie uczono. Szybko jednak znalazłem międzynarodowych przyjaciół z Pakistanu, Wietnamu czy Indonezji. W USA żyje prawdziwa mieszanka i dzięki temu ludzie są bardziej otwarci. Nie było większego problemu, żeby znaleźć przyjaciół. To była szkoła życia. Zmieniłem poglądy, nauczyłem się porządnie języka, ale też samodzielności i niezależnego myślenia.
To nie do zrobienia?
Dziś często mówisz: nie widzę przeszkód.
Od zawsze wiedziałem, że muszę być aktywny i nikt za mnie niczego nie zrobi. Wszystko zależy ode mnie. Rodzice mi wpoili takie proaktywne podejście. Kiedy miałem osiem lat, mama powtarzała: „musisz się nauczyć: gotować, sprzątać, odkurzać, umyć podłogę, bo w przyszłości będziesz mieszkać sam, nas nie będzie. Musisz się tego nauczyć. Koniec i kropka”. Jestem im wdzięczny za to, że nie pozwalali mi siedzieć i myśleć: „O jezus maria, ja nie widzę, co teraz?”.

Kiedy zacząłeś biegać?
Po powrocie ze Stanów Zjednoczonych. Wróciłem, poszedłem do lekarza i okazało się, że mam nadwagę, problemy z sercem, nadciśnienie i wtedy w głowie zadzwonił „last call”, że trzeba coś z tym zrobić. Wróciłem do domowych ćwiczeń, które w dzieciństwie pokazał mi ojciec. To były proste ćwiczenia: pompki, podciąganie, przysiady, wymachy z hantlami. Początki samego biegania były dziwne. W czasie studiów doktoranckich na Uniwersytecie Wrocławskim zadzwonił kolega z Warszawy, też doktorant i mówi: słuchaj, szukam doktorantów z niepełnosprawnościami, którzy chcieliby z nami przebiec pięciokilometrową trasę. Poszukałem, ale nikogo nie znalazłem. Kolega odpowiedział: to sam pobiegniesz.
I co ty na to?
Zapisałem się na siłownię. Przebiegłem sto metrów na bieżni i pomyślałem, że to nie do zrobienia. Cztery miesiące później zaliczyłem pierwszy półmaraton. Trzynaście kilometrów biegliśmy z przewodnikiem, a potem szliśmy. Pieszo, ale ukończyłem pierwszy półmaraton. Później się to rozkręciło i stało uzależnieniem.
Rozpęd w duecie
Jak biega osoba niewidoma?
Początkowo myślałem, że to nic skomplikowanego: bieganie to bieganie. Wyjdzie, jak wyjdzie. Po pierwszej kontuzji uświadomiłem sobie, że trzeba pracować nad techniką. W przypadku osoby niewidomej jest to bardzo trudne, bo ona nie widzi jak biegają inni, więc nie może skopiować żadnej techniki. Trudno wytłumaczyć jak zrobić zwykły przysiad. Ja początkowo mocno obciążałem kolana. Żeby zapamiętać dobre wzorce, trzeba powtórzyć coś kilka tysięcy razy i dopiero wtedy wejdzie to w pamięć mięśniową. Można spokojnie trenować, rozwijać się bez żadnych kontuzji i uszkodzeń w ciele.
Jak sobie radzisz na trasie?
Biegam z przewodnikiem widzącym. On musi mi podpowiadać, gdzie skręcamy, gdzie są nierówności. To są krótkie hasła: w prawo, w lewo. Najszybciej przebiegłem półmaraton w Poznaniu. To było rok temu: godzina i 48 minut. Wystartowałem z osobą, z którą biegałem od dłuższego czasu. Mieliśmy opracowany system komunikatów. On wiedział jak mnie poprowadzić, ja wiedziałem, czego można się po nim spodziewać. W takim duecie można się rozpędzić. Śmiało cisnąć do mety.
Nawet ręce muszą być mocne
Start jest trudniejszy czy meta?
Zależy od miasta i trasy. Ale pierwsze kilometry są zazwyczaj najbardziej problematyczne, bo biegnie się w tłumie. Nie można się rozpędzić, nie można wyprzedzić. Biegniemy we dwójkę, więc potrzebujemy więcej miejsca.

Biegniecie z przewodnikiem obok siebie?
Blisko, ale bez przesady. Regulujemy odległość. Czasem biegniemy tak, że ręce się stykają, a jak jest mniej ludzi, trasa szeroka, to staramy się, żeby było jak najwięcej wolności i żeby moja ręka mogła swobodnie pracować. Na trasie różne rzeczy się zdarzają. Czasami przewodnik chwyta mnie za nadgarstek, jeżeli jest zagrożenie, np. ktoś się potknął i ja też mogę się przewrócić. Na pewno nie biegam z takim luzem jak zawodnicy widzący. Cały czas jestem skupiony, bo każdy kolejny krok może oznaczać nierówność czy pęknięcie asfaltu.
Asystent musi być w formie.
Zazwyczaj staram się biegać z tymi, którzy mają duże doświadczenie i są mocniejsi ode mnie. Pamiętam pierwszy maraton. Ja przebiegłem bez większych problemów, a mój przewodnik padł na mecie. Położył się na trawie i mówi: „Jezus, Maria. Ja umieram”. Wcześniej biegał maratony i to znaczenie szybciej, ale teraz wymęczyło go prowadzenie mnie. Fakt: 42 km, to nie pięć.
Te 42 km pokonuje się w głowie?
Ostatni Nocny Półmaraton we Wrocławiu ukończyłem z przyjacielem, który wcześniej przebiegł 107 km i to w górach. On zawsze powtarza, że biega się głową. Oczywiście, że nie można pominąć regularnych treningów, nie tylko biegowych, ale także tych na wytrzymałość. Nawet ręce muszą być mocne, bo one też w bieganiu pracują. Oddech jest bardzo ważny. Kiedyś nie zwracałem na to uwagi, ale teraz wiem, że odpowiednia praca przepony to lepszy transport tlenu do mózgu i mięśni. I lepsze wyniki na trasie. Takie bieganie na wyższym poziomie wymaga różnorodnych przygotowań.

Lepszy moment
Co siedzi w głowie w trakcie 42 km?
Na początku działa adrenalina. Do przodu. Zostawiam wszystkie problemy, zamartwianie się. Mózg jest skoncentrowany na jednym celu: aby dobiec do mety. Jeśli jest dłuższy dystans, to tej początkowej adrenaliny nie wystarcza i wtedy jest już walka. W czasie maratonu, po 30 km wyłączyłem głowę. Była tam pustka. Skupiłem się na oddechu. Gdybym zaczął analizować, że coś mnie boli, to nie dociągnąłbym do mety. Ciężko opisać ten stan. To jest trochę jak medytacja. Ciało nie jest tak spięte.
A jak reagują inni biegacze?
Zazwyczaj bardzo pozytywnie. Wspierają, mówią: dawaj do przodu, podziwiam, szacunek. Czasem się zdarza, że ktoś mnie popchnie, ale to nie jest intencjonalne. Może był zmęczony, skupiony, zasłuchany, nie widział. Ktoś ma słuchawki i nie słyszy, że chcemy go wyprzedzić. Czekamy na lepszy moment. A na mecie większość gratuluje. Robimy sobie wspólne zdjęcia.
Słyszę ludzi
Dużo czasu poświęcasz na przygotowania?
Dużo. Codziennie mam jakąś aktywność fizyczną. Albo siłownia, trening w domu, albo ćwiczenia oddechowe. Czasem jest rollowanie, innym razem rozciąganie. To jest codzienna praca. Wciągam aktywności fizyczne do codziennego życia, jak odkurzanie, sprzątanie, zmywanie. Robię ćwiczenia w trakcie dnia. Nawet stojąc na przystanku można się porozciągać.
Zdarza ci się?
Jeśli nie ma dużo ludzi, to czemu nie.
A skąd wiesz, że nie ma dużo ludzi?
Słyszę.

Zostaniesz we Wrocławiu na dłużej?
Dobre pytanie, na które na razie nie znam odpowiedzi. Mieszkam tu 10 lat. Przyjechałem tu w ramach programu wymiany Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. Przez jeden rok akademicki studiowałem w Instytucie Politologii. Dwa lata temu obroniłem doktorat. Wtedy rozpocząłem współpracę z różnymi organizacjami pozarządowymi z całej Polski. Prowadzę szkolenia, konsultacje. Działam w radzie ds. osób z niepełnosprawnościami przy RPO. Pracuję. Piszę zdalnie. Najczęściej o transporcie i logistyce. Czasem pojawia się pomysł, żeby kiedyś spróbować w innym kraju zamieszkać, nauczyć się innego języka, poznać inną kulturę. Hiszpański i włoski mi się marzą. Ale trochę nie mam na to czasu. Zabiegany jestem.
* Serwis / aplikacja Ann dokłada wszelkich starań, aby treści składające się na zawartość serwisu były ścisłe i poprawne. Prezentowana treść jest dostarczana jedynie w celach informacyjnych lub edukacyjnych. W żadnym zakresie nie zastępuje i nie może być utożsamiana z konsultacją czy poradą lekarską.
Posłuchaj, przeczytaj:
- Nowe technologie. Nowe życie. „Osoba niewidoma może być samowystarczalna” [AUDIO]
- Gotowanie w ciemno. „Nie widzę, ale patrzę prosto w oczy”
- Magazyn Ann: Dj Mono bez ucha. „Dźwięk jest przenoszony do drugiego. Rezonuje” [AUDIO]