Irak. Gdy w Boże Narodzenie samochód Łukasza wyleciał w powietrze, poczuł zapach ciasta [POSŁUCHAJ]

– Irak. Nad nami latały kule. Nagle odpłynąłem. Nie czułem bólu. Była cisza. I zapach świątecznego ciasta. Lekka nuta. Najcieplejszy zapach, jaki można sobie wyobrazić – wspomina Łukasz Wojciechowski, który 18 lat temu został ranny w Iraku. Były święta Bożego Narodzenia.

POSŁUCHAJ CAŁEGO AUDIOCASTU:

25 grudnia 2003 rok

Łukasz Wojciecjowski, były żołnierz ranny w Iraku: Zapowiadał się dzień jak co dzień. Najpierw pojechałem na rutynowy patrol z dowódcą. Wiadomo, zamiast po raz kolejny oglądać „Kevina”, lepiej działać w terenie, wtedy czas szybciej leci. Po powrocie zebrała się ekipa na kolejny, wieczorny patrol, tym razem do bardziej niebezpiecznej strefy, w której zwiększyła się liczba zamachów bombowych. Brakowało ludzi do obsady samochodu. Zgłosiłem się. Mieliśmy wyjechać i pokazać, że działamy, jesteśmy czujni. Chodziło to, żeby terroryści czuli oddech na plecach. Oni byli wkurzeni. Czekali na nas. Wracaliśmy tą samą trasą, nagle zaskoczyły nas błysk, huk, wbijające się odłamki metalu w ciało i krew klejąca twarz i oczy. Szereg pocisków artyleryjskich było zakopanych pół metra od drogi. Odpalił jeden ładunek, ten na wysokości mojego samochodu. 

Ewelina Lis, www.Ann-Zdrowie.pl: Auto wyleciało w powietrze?

Tak, a potem wbiło się w drzewa i krzaki, zaczęło się też kopcić. W naszym kierunku poleciała broń maszynowa i ręczne granatniki. Z auta wyciągnął mnie kolega Grzegorz Monter. Niestety, już nie żyje. Nigdy o nim nie zapomnę, bo był jedną z osób, której zawdzięczam to, że przeżyłem. 

Kolega cię wyciągnął, uratował i co było dalej?

Odjechaliśmy. Widziałem siebie leżącego na wozie, byłem przykryty workiem foliowym, kolega strzelał, więc nad nami latały kule. I nagle odpłynąłem. Nie czułem bólu, wiatru, nie czułem niczego. Cisza. Spokój. I zapach ciasta. 

Ciasta?

Ciężko powiedzieć czy to był sernik, czy keks. Ale na pewno było to świąteczne ciasto. Niby zapach neutralny, bezpłciowy, ale jednocześnie to była lekka nuta, najcieplejszy zapach, jaki można sobie wyobrazić. Do tego ciepłe światło, które na mnie padało. Czułem się błogo. Po chwili w głębi duszy zacząłem się niepokoić, gdzie jest moja rodzina, gdzie są koledzy? Nagle poczułem, jak ktoś ściska mnie za bark i krzyczy, że jestem kawał ch… i mam do niego mówić. To był mój dowódca.

Podoba Ci się rozmowa? Pobierz i zainstaluj aplikację Ann Asystent Zdrowia za darmo i pomóż nam się rozwijać!

Irak: Noc w Babilonie

Wróciłeś do żywych.

Zacząłem znów czuć: przede wszystkim zimno. Dużo krwi straciłem, więc cały się trzęsłem. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo to trwało. Mnie się wydawało, że to wieczność, a to mogło być kilka sekund. 

Kiedy twoja mama dowiedziała się o wypadku?

Kiedy wjeżdżaliśmy do bazy w Babilonie, ocknąłem się i kazałem powiadomić wujka, że zostałem lekko ranny w rękę i że nic mi nie jest. Potem straciłem przytomność, byłem w śpiączce przez trzy dni, nic mi się nie śniło. Po przebudzeniu był szok, zobaczyłem na łóżku obok rannego Amerykanina, nie miał połowy twarzy. Znów straciłem przytomność. Wcześniej sprawdziłem czy mam nogi, czy na dole ciała wszystko w porządku. Odetchnąłem spoglądając pod kołdrę. 

Jakie miałeś obrażenia?

Odłamki w płucach, potem zrobiła się odma, uszkodzone bark, łopatka, przedramię, pośladek, oba środstopia, urwane dwa palce w lewej dłoni i jeden w prawej, stłuczenie żuchwy, po latach dowiedziałem się, że było jeszcze uszkodzenie kręgosłupa. Dziś wiem, że dawali mi około 20 procent szans na przeżycie. Straciłem dużo krwi. W telewizji podawano, że mój stan jest ciężki, krytyczny, ale stabilny. Trzy dni byłem pod respiratorem, wiem, że dwa razy mnie reanimowano. Walczyłem o życie. Chciałem zobaczyć rodzinę, to dawało mi siłę. 

Pamiętasz pierwszą rozmowę z bliskimi?

To było na lotnisku w Bagdadzie. Ocknąłem się na chwilę i podano mi do ucha telefon satelitarny, zadzwoniłem do mamy. Pamiętam tę rozmowę, jak przez mgłę, bo byłem pod wpływem morfiny. Słyszałem płacz, ale to była radość, że mnie słyszą. Powiedziałem: „kocham was, wszystko w porządku, jadę do was”. Tyle pamiętam.

irak łukasz wojciechowski
irak łukasz wojciechowski

To nie wojna, to nie Irak. To tylko Sylwester w Polsce

Po ilu dniach przyleciałeś do Polski?

Po pięciu. Najpierw „połatali” nas w amerykańskiej bazie lotniczej w Ramstein, a potem trafiłem do Szpitala Wojskowego we Wrocławiu i od razu na stół operacyjny, bo w czasie lotu pootwierały się rany i znów trzeba było je zamknąć. Niestety, to był Sylwester. Uruchomiłem się. 

Co to znaczy?

W Sylwestra ludzie odpalali fajerwerki, ja myślałem, że strzelają do mnie. Zacząłem krzyczeć na cały szpital, było mi zimno, rzucałem się po łóżku, lekarze z Wrocławia nie mogli mnie uspokoić. W głowie miałem zakodowane, że jestem na wojnie. Przynieśli grzejnik, koce elektryczne, dostałem końskie dawki leków uspokajających i w końcu odpłynąłem. 

Z Wrocławia trafiłeś do Warszawy.

Tak, do placówki przy Szaserów. Trudny czas, bo byłem bardzo obolały. Do każdej zmiany opatrunku przychodził anestezjolog, żeby mnie uśpić. To były rany postrzałowo-szarpane i oparzeniowe. Próbowali robić przeszczepy skóry, ale nie chciały się przyjąć. Wyciągnięto pozostałe odłamki, wyprowadzono mnie tak, żebym mógł wypisać się na przepustkę do domu. A potem zaczęła się długa i żmudna rehabilitacja. Uczyłem się chodzić, chwytać, żyć na nowo. 

Szok?

Ogromny. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Byliśmy jednymi z pierwszych rannych i nikt nie wiedział, jak z takimi osobami postępować. Byliśmy żyjący, ale niepotrzebni. Nie nadawaliśmy się do powrotu do służby. Dziś to się zmieniło, ale wtedy żołnierz musiał być całkowicie sprawny. Ja po pół roku poszedłem na komisje i wysłali mnie do cywila. Byłem pozostawiony bez środków do życia. Podobnie potraktowano niektórych moich kolegów, którzy zostali ranni w Iraku. Wtedy nikt się nie liczył z tym, że tylu poszkodowanych wróci do kraju. Mnie pomogli jedynie rodzina i dowódca. 

Szpital, rehabilitacja. Zostawieni sami sobie?

Co zrobił?

Generał Bogdan Samol ze Świętoszowa koordynował moje leczenie i otoczył opieką psychologiczną mnie i całą moją rodzinę. Nie zostawił swojego żołnierza bez pomocy. Jeśli chodzi o rehabilitację, to już było z tym ciężko, nikt nie brał za nas odpowiedzialności, nikt nie chciał płacić za naszą rekonwalescencję. Nie było odpowiednich miejsc, gdzie dostalibyśmy profesjonalną opiekę. Dziś są centra, które kierują weteranów do specjalistycznych ośrodków, w których pracują lekarze, którzy wiedzą, co zrobić z żołnierzem z rozwaloną nogą od postrzału. Wtedy brakowało specjalistów. 

A zespół stresu pourazowego?

U wielu żołnierzy nie został zdiagnozowany, a co dopiero wyleczony. U mnie najgorzej było po powrocie. To był 2004 rok. Poszedłem na proste zakupy do marketu. Były półki z warzywami, obok jakieś śledzie w słoikach, pomiędzy drewniane stoiska, na nich beczki z kapustą. Pakuję do koszyka owoce i nagle komuś obok spadł słoik, rozległ się specyficzny huk. Pierwsze, co zrobiłem to padłem na podłogę i przykleiłem się do tych drewnianych desek, które utrzymywały beczki. Patrzę, wszyscy się na mnie gapią, zrobiło mi się wstyd i wybiegłem stamtąd. Nie wróciłem do tego sklepu przez kilka miesięcy. Chociaż wiem, że to był zdrowy odruch, który w Iraku ratował mi życie. 

Jakie jeszcze odruchy się pojawiają?

Specyficznie reaguje na język arabski. Zaczynam obserwować człowieka, który takim językiem się posługuje, analizuje jego ruchy, spinam się, i uruchamiam, jakbym był na patrolu. Kiedy słyszę huk, to zwijam się w kulkę, robię gardę. Większość chłopaków z misji tak ma, nawet ci, którzy byli np. w takich krajach Irak dwa czy trzy miesiące. Idziemy ulicą i obserwujemy dachy i okna. Dla nas to normalne. 

irak łukasz wojciechowski

Nie tylko o Łukaszu nikt nie pamięta

Jak radzą sobie twoi koledzy, którzy zostali ranni w Iraku?

Różnie. Znam kilka przypadków, gdzie ludzie po powrocie i przejściu do cywila, nie odnaleźli się w życiu. Niektórzy wpadli w alkohol. Ja po powrocie nie widziałem celu i sensu życia. Skończyłem technikum, zdałem maturę, liczyłem, że pójdę na oficerkę. Ale co ja mam robić? Czułem się niepotrzebny. Zrobiłem swoje i już. Trochę o nas poopowiadali w mediach i po sprawie. Później było jeszcze gorzej. O naszym wypadku w Iraku mówiło się dużo, bo byliśmy jednymi z pierwszych rannych, potem każdy kolejny poszkodowany żołnierz był tylko wzmianką. Pani w telewizji mówiła, że doszło do wypadku, a ludzie przełączali na film, bo już się przyzwyczaili, że takie rzeczy tam się dzieją. A gdzie są ranni z Syrii, Bośni, Kosowa? O nich już w ogóle się nie pamięta. 

Nie tak wyobrażałeś sobie przyjęcie rannego bohatera?

Nigdy nie czułem się bohaterem, ja po prostu kochałem wojsko, tak było od dziecka. Jako kilkulatek biegałem po podwórku z drewnianym patykiem, który imitował broń i udawałem, że jestem dowódcą. Moim marzeniem było służyć ojczyźnie.

Kto ci zaszczepił miłość do wojska?

Wielu mężczyzn w mojej rodzinie kultywowało wojskowe tradycje, ale miłość do munduru zaszczepił mi wujek, mamy brat. Miał duże doświadczenie, pod koniec lat 90. był na misjach wojskowych na Bałkanach, dużo rozmawialiśmy. Od niego dostałem też ogromny plakat z Johnem Rambo na tle śmigłowców z Afganistanu. Przykleiłem na drzwiach, patrzyłem i myślałem sobie: ja też tak mogę. Chciałem zostać kimś takim. Jak już potem dostałem się do wojska, to oczywiście szybko zostałem sprowadzony do parteru, że Rambo istnieje tylko w filmach.

Kiedy byłem małym chłopcem, hej… 

Ile miałeś lat, kiedy postanowiłeś, że zostaniesz wojskowym?

To był 2001 rok. Przerywam naukę w technikum, zgłaszam się na ochotnika do wojska, potem przenoszę się do Świętoszowa. To była jedna z pierwszych NATO-wskich jednostek – lepsze mundury, lepsze hełmy, nowa broń. Dobrze dofinansowane miejsce, które liczyło się na arenie międzynarodowej. W 2003 roku dowiedziałem się, że wchodzi Irak. To było po 11 września.

Pamiętasz ten dzień?

Oczywiście. Kiedy usłyszałem w radiu, co się stało, to pomyślałem: „o ja pierdzielę”, przecież takie rzeczy dzieją się w filmach. Moja młoda głowa nie ogarniała tego wszystkiego, chociaż czułem wewnętrznie, że będę z tym powiązany. I pojawiła się propozycja wyjazdu do Iraku. Podpisałem zgodę, bo po pierwsze to był jeden z warunków przedłużenia kontraktu, po drugie nic mnie tu nie zatrzymywało: byłem zdrowym, młodym, wysportowanym kawalerem, i chciałem też zarobić. 

Bałeś się?

Tylko głupek się nie boi, aczkolwiek byliśmy młodzi i wydawało nam się, że jeśli chodzi o jakieś wypadki, tragedie, to wszyscy tylko nie my. Trochę to było naiwne podejście. Miałem wtedy 22 lata. 

Więcej reportaży i audiocatów, a także wideo znajdziesz w bezpłatnej aplikacji Ann Asystent Zdrowia.

Krzyżyk i inne talizmany żołnierza

Najpierw była aklimatyzacja w Kuwejcie.

Mam takie wspomnienie: wylądowaliśmy, schodzimy po schodach i jest strasznie gorąco. Myśleliśmy, że tak ostro grzeją silniki. Okazało się, że taki był tam klimat. Środek lata, pustynia, im dalej od samolotu tym bardziej duszno się robiło. Nie byliśmy przyzwyczajeni do takich warunków. Wiem, że w słońcu momentami było około 50 stopni Celsjusza. Po dwóch tygodniach przenieśliśmy się do Iraku. Musieliśmy przejechać całą pustynię. Na miejscu przywitały nas druty kolczaste, pozostałości czołgów i innych pojazdów, niektóre wraki były mocne podziurawione. Widać było, że to ślady konfliktu.  

Zabrałeś coś ze sobą na szczęście?

Miałem krzyżyk. I kiedy oberwałem, to wszędzie tylko nie w pierś. Ja wierzę, że ten krzyżyk mnie ochronił. Trzeba w coś wierzyć. Wisiorek był na nieśmiertelniku powieszony – jeden znajdował się na szyi, drugi w bucie. Jak komuś nogę urwie, to jest łańcuszek i łatwiej kogoś zidentyfikować. 

Czym się zajmowałeś w Iraku?

Byłem celowniczym dwóch działek, gunerem, na wozie zwiadowczym w kompanii rozpoznania. Musiałem kręcić wieżyczką ręcznie bez wspomagania. Mieliśmy patrole piesze, kołowe. Robiliśmy checkpoint’y. Łapaliśmy złych ludzi, pomagaliśmy odbudowywać różne instytucje, m.in szkoły, konwojowaliśmy i ochronialiśmy sprzęt i ważne osoby. Z pięciu miesięcy może miesiąc spędziliśmy w bazie. Wspieraliśmy też inne kompanie. 

Jak sobie radziliście ze stresem?

Siłownia, piłkarzyki, bieganie. Kiedy robiło się nerwowo, zakładaliśmy rękawice, szliśmy do hali obok, dawaliśmy sobie kilka razy po „strzale” i napięcie schodziło. Czarny humor też pomagał i teksty w stylu: jak nie wrócisz, biorę twojego discmana. 

Ile przeżyłeś groźnych sytuacji?

Dwie poważne, gdzie naprawdę otarłem się o śmierć. Trzecia sytuacja, to już ta, gdzie zostałem ranny. Mama strasznie przeżyła tę historię. Po tylu latach dopiero zrozumiałem, jak bardzo.

Irak minął. To czas by pomóc innym

Co jeszcze się zmieniło po tylu latach? 

Przede wszystkim zawalczyłem o swoje marzenia i wróciłem do wojska. Nie umiałbym pójść na kasę do marketu, bo bym tam nie usiedział, nie mógłbym być mechanikiem, bo nie mam dłoni. Uważam, że żołnierzem się jest, a nie bywa, to jest powołanie. Nie po to rzucałem szkołę, straciłem zdrowie, żeby nie być żołnierzem. Pojawiła się opcja powrotu do wojska, na zasadach ZO – czyli zdolny z ograniczeniami. Przeszedłem mnóstwo badań, komisji, analiz, ale ostatecznie się udało. Służę w WKU w Kłodzku, bardzo ciepło mnie przyjęli. Czuję się potrzebny, to dla mnie forma rehabilitacji, cieszę się, że po tylu latach mogłem założyć mundur. Udało mi się skończyć szkołę podoficerską. Porobiłem sobie kursy, staram się rozwijać i pomagać innym żołnierzom.

W jaki sposób?

Działam w Stowarzyszeniu Rannych i Poszkodowanych na Misjach poza granicami kraju. Jest nas coraz więcej, mamy swój status, załatwiamy rehabilitacje, protezy, leczenie. Na początku chodziło głównie o to, aby się spotykać i rozmawiać o swoich problemach. Motywować się nawzajem. Nikt cię tak nie zrozumie, jak osoba, która przeżyła to samo. Jest takie powiedzenie: ”Kto nie był nie wie, kto nie przeżył nie zrozumie”. Czasami wystarczyło usiąść przy ognisku, rzucić dwa słowa, spojrzenie, już wiadomo było, o czym mowa. Czułeś, że nie jesteś sam, też ktoś tak cierpi. Albo ktoś się śmieje. I pokazuje, że tak też można żyć. Wszyscy mamy poczucie, że robiliśmy coś, za co zostaliśmy źle nagrodzeni. To nas zjednoczyło. 

Weterani są wśród nas

Wystartowałeś w olimpiadzie weteranów poszkodowanych Invictus Games organizowaną przez Fundację Księcia Harry’ego. 

To było niesamowite przeżycie. Nazwa Invictus Games pochodzi od łacińskiego słowa invictus, które oznacza „niepokonany” i ma wymiar symboliczny. Udało mi się dostać do kadry powołanej przez MON. Na tych zawodach zobaczyłem ludzi bez rąk, nóg, mocno połamanych, którzy walczą i uprawiają sport z super wynikami. Dostałem kopa. Zrozumiałem, że będąc nawet ciężko poszkodowanym można żyć pełnią życia, na pełnych obrotach. Ja walczyłem w siatkówce na siedząco, zajęliśmy czwarte miejsce, uważam, że to mega sukces. Było też łucznictwo bloczkowe, pływanie stylem mieszanym i wioślarstwo halowe. Trenujesz jeszcze?Trochę zmieniłem priorytety. Miało to związek m.in z chorobą córki. Ale na pewno w przyszłym roku wrócę do pływania. 

Święta to dla ciebie trudny czas? Przypomina ci się wypadek?

Oczywiście. Do pewnego czasu mieliśmy z kolegami pewien rytuał. Wszyscy szli spać, a my upijaliśmy się i dzwoniliśmy 25 grudnia w nocy do siebie. Zawsze padały wtedy pytania: „jesteś, pamiętasz”? Pamiętam. Dziękówa. Nigdy o was nie zapomnę. 

Znajdź więcej reportaży w aplikacji Ann Asystent Zdrowia:

irak łukasz wojciechowski
irak łukasz wojciechowski
0 Komentarzy

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *